MIŁOŚĆ - MAŁŻEŃSTWO - RODZINA
 
  Strona Główna
  Przyjaźń
  Miłość
  => Miłość narzeczeńska
  => Miłość małżeńska
  => Miłość rodzicielska
  => Cytaty, aforyzmy
  Małżeństwo
  Rodzina
  Poezja Serca
  Poezja religijna
  Galeria
  Księga gości
  Kontakt
  Licznik
Miłość narzeczeńska

Rady dla zakochanych

 Nie pozwól, by wasza znajomość zbyt szybko przeszła przez okres poznawania. Zdanie "co zbyt szybko rośnie, równo szybko więdnie" dotyczy także tej sfery życia. Związek, który rozpala się za szybko, szybko może ulec wypaleniu. Kolejne kroki stawiaj bardzo powoli.
 Nie rozprawiaj szczegółowo o swoich wadach i niedoskonałościach, kiedy wasz związek dopiero rozkwita. Nieważne jak czuły i wrażliwy jest twój przyjaciel, mówienie mu o sowim braku poczucia wartości i wstydliwych słabościach może się okazać fatalnym posunięciem, kiedy wasza więź będzie przeżywała swoje kryzysy. A na pewno będzie.

 Pamiętaj, że szacunek poprzedza miłość. Połóż ten fundament.

 Nie dzwoń zbyt często i nie dopuść, aby ukochana osoba była zmęczona tobą.

 Nie mów za wcześnie o swoich marzeniach odnośnie małżeństwa - albo że znalazłeś właśnie Pannę Cudowną lub Pana Wspaniałego. Jeśli twój partner nie doszedł do podobnych wniosków, wywołasz tylko panikę.
Co ważniejsze: ostrożni zakochani zwykle "testują związki", oni wolą podgryźć nieco przynętę, zanim połkną haczyk. Proces testowania ma wiele form, ale zwykle zawiera element odsunięcia się od drugiej osoby w celu sprawdzenia, co wówczas nastąpi. Prawdopodobnie zapoczątkuje to niezbyt mądrą walkę. Nie miną dwa tygodnie bez jednego telefonu. Czasem dojdzie do flirtu z rywalem. Za każdym razem stawiane jest pytanie: "Na ile jestem dla ciebie ważny, i co zrobisz, gdy mnie stracisz?" Za tymi pytaniami kryje się jeszcze ważniejsze. Chęć poznania, czy pozwolisz mi tak po prostu odejść". W tym wszystkim przejawia się potrzeba równowagi, bezpieczeństwa i niezależności. Nie ograniczaj swobody drugiej osoby i nie błagaj jej o litość. Niektórzy ludzie pozostają samotni do końca życia, ponieważ nie potrafią okazywać cierpliwości w chwili próby.
Wiedząc o tym pamiętaj, że każdy związek trwający co najmniej rok i zdający się zmierzać prosto na ślubny kobierzec będzie musiał przejść przez ostateczną próbę. Zerwanie nastąpi tylko wtedy, kiedy jeden z partnerów da ku temu powód. Osoba odrzucana powinna wiedzieć, że ich wspólna przyszłość zależy od jej/jego umiejętności przejścia przez ten kryzys. Jeśli osoba cierpiąca potrafi w ciszy znosić swój ból, następnym krokiem będzie przypieczętowanie związku przez zawarcie małżeństwa. Często się tak dzieje. Jeśli jest inaczej, żadne próby poprawienia tego niczego nie zmienią.
Jeżeli chcesz zaspokoić swoje potrzeby emocjonalne, nie polegaj wyłącznie na swoim partnerze. Nawiązuj znajomości i podejmuj działania z innymi ludźmi także po zawarciu małżeństwa.
Strzeż się egoizmu w waszym związku. Ani mężczyzna, ani kobieta nie powinni być jedynymi dającymi. Zerwałem kiedyś z dziewczyną ponieważ pozwalała mi zabierać się w miłe miejsca, kupować kwiaty, stawiać obiady itd. Chciałem robić wszystko dla niej, ale oczekiwałem też z jej strony jakichś oznak wdzięczności. Nie doczekałem się.
Strzeż się ślepoty w obliczu wyraźnych znaków ostrzegawczych nielojalności, zawiści, duchowej niedojrzałości, uzależnienia od narkotyków czy alkoholu, egoizmu itp. u swojej potencjalnej żony czy męża. Wierz mi, złe małżeństwo jest o wiele gorsze od dozgonnego życia w samotności.
Od pierwszych randek traktuj partnera z szacunkiem i oczekuj tego samego z jego strony. Mężczyzna powinien przed kobietą otwierać drzwi, kobieta zaś powinna odnosić się do niego z szacunkiem wobec innych ludzi. Jeśli nie okażesz podobnych dowodów szacunku, kiedy kładziony jest fundament pod twoje małżeństwo, niemożliwością będzie późniejsze jego zbudowanie.
Nie oceniaj ludzkich wartości na podstawie urody! Jeśli dostrzeżesz w swym partnerze wyłącznie jego fizyczność, on zrobi dokładnie to samo. Nie pozwól, by miłość opuściła cię tylko dlatego, że kierowałeś się fałszywymi wartościami, jakie narzuca ci otaczający świat.
Jeśli miłość uciekła już od ciebie, nie dopuszczaj do siebie myśli, że "już nikt cię nie pokocha". To śmiertelna pułapka, która zniszczy twoje emocje! Miliony ludzi szukają kogoś, kogo mogliby pokochać. Jedyny problem to znalezienie ich.
Biorąc pod uwagę jak cudowne może być uczucie miłości, poświęćcie trochę czasu na "sprawdzenie założeń", zanim postanowicie się pobrać. Zadziwiające jest, jak często mężczyźni i kobiety zawierają związek małżeński nie będąc zupełnie świadomi dzielących ich różnic i wzajemnych oczekiwań. Na przykład:

- Czy chcecie mieć dzieci? Jak szybko? Ile?
- Gdzie będziecie mieszkać?
- Czy żona będzie pracować? Kiedy rozpocznie pracę? A co będzie jak urodzą się dzieci?
- Kto będzie przewodził rodzinie? Czy to w ogóle ma znaczenie?
- Jakie stosunki będziecie utrzymywać z teściami?
- Jak będziecie wydawać pieniądze?
- Jak ważną rolę odegrają w waszym małżeństwie sprawy duchowe?

Przedmałżeński seks może być gwoździem do trumny waszego związku. Poza moralnymi, duchowymi i fizycznymi przyczynami, przemawiającym za zachowaniem czystości seksualnej do czasu małżeństwa, istnieją przyczyny psychologiczne i osobiste. I może to staromodny pogląd, ale ciągle jeszcze mężczyźni nie szanują "łatwych" kobiet, a też często nudzą się tymi, które nie trzymają ich na dystans. podobnie kobiety nie szanują mężczyzn, którzy myślą tylko o jednym. Obydwie płcie powinny pamiętać o używaniu słowa starego jak świat. brzmi ono po prostu NIE!
Tom T. Hall, piosenkarz country, napisał utwór na ten właśnie temat. Czytamy: "Jeśli trzymasz miłość zbyt słabo, odleci; jeśli ją ściśniesz za mocno, umrze. Oto jedna z zagadek". Spostrzeżenia Halla są bardzo trafne. Jeśli związek między kobietą i mężczyzną stał się najwyższym celem ich życia, uschnie jak roślina pozbawiona wody. Cały świat o tym wie. Ale rozgorączkowani kochankowie nie zdają sobie sprawy, że zbyt silna wzajemna zależność może być zabójcza dla miłości. Mówi się że osoba, która odczuwa silną potrzebę bliskiej więzi, w końcu zaczyna kontrolować związek. Wierzę, że to prawda.
Nie istnieje w małżeństwie nic, co wykluczałoby podstawową potrzebę wolności i szacunku w romantycznych związkach. Utrzymuj tajemniczość i szacunek w swoim związku. Jeśli twój partner czuje się jak w pułapce i potrzebuje czasu, daj mu go i odsuń się. Nie buduj klatki wokół niego. Zamiast tego poluzuj więzy okazując zaufanie, jeśli nie doszło do niemoralnych czynów i niszczących zachowań.

James C. Dobson

 
 



Samo zakochanie nie wystarczy...

 

     Bardzo wielu młodych (pokazują to ankiety) widzi wielką wartość dobrego, miłującego się małżeństwa i rodziny skupionej wokół niego. Może jest tak w Twoim przypadku. To bardzo szlachetne i mądre pragnienie. Rodzina jest nie tylko podstawową komórką społeczną, od której zależy duchowy, kulturalny i materialny dobrobyt każdego narodu, ale może być (powinna być) również źródłem wielorakich satysfakcji, osobowego rozwoju, przyczynia się w ogóle do szczęścia osobistego. Bywa jednak inaczej; to, co ma być źródłem radości, staje się przyczyną smutku.

 

     Czy udane małżeństwo i szczęśliwa rodzina to, jak w loterii, kwestia przypadku? Od czego zależy to, czy twoje małżeństwo będzie udane? Myślisz, że od Twojego sprytu, urody, wykształcenia, stanowiska, pieniędzy, które będziesz miał... Jaka powinna być Twoja przyszła żona czy mąż? Czy wiesz, jakie jej (jego) przymioty dają większą szansę na udane małżeństwo niż inne? Albo może po prostu wystarczy, żeby być w sobie zakochanym...? Me przecież zakochanie przemija! Tylko prawdziwa miłość trwa na zawsze, I może ktoś być przystojny, mieć wykształcenie, pieniądze, stanowisko, a być bardzo marnym mężem czy ojcem... Za buzią i figurą jak z żurnala mody, może kryć się rozkapryszenie, próżność, nieczystość, chęć manipulowania innymi.

 

     Dobroć serca jest najlepszym gwarantem założenia szczęśliwego małżeństwa i rodziny. "Miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie" i inne zalety czynią dopiero Ciebie i Twego współmałżonka zdolnym do osiągnięcia celu, którego pragniesz. Dobrze jeśli ktoś będzie miał te przymioty, a równocześnie będzie ładny, wykształcony i majętny. Tak też może się zdarzyć. Tym lepiej! Jednak budowanie głównie albo tylko na rzeczach zewnętrznych, nieuchronnie kończy się źle.

 

     To wewnętrzne piękno czyni człowieka również atrakcyjnym kandydatem na męża czy żonę.

 

     Dobro pociąga dobrych. 20-letni Piotr wyraził to w następujący sposób: "Chciałbym kiedyś móc spojrzeć swoim dzieciom w oczy i powiedzieć wszystko szczerze o ich matce, i o sobie, ich ojcu. Chciałbym im powiedzieć, że ich matka była porządną, uczciwą dziewczyną, skromną, pracowitą, pobożną, że kochała swoją rodzinę, że czyniła wiele dobra... Sam staram się żyć jak najlepiej, żeby mieć co opowiedzieć swoim dzieciom. Na pewno nie ożenię się z dziewczyną, która chodzi co dwa miesiące z kimś innym, bywa na jakiś pijackich imprezach i nie wiadomo, co jeszcze robi. Jakoś trudno mi wyobrazić sobie taką rozmowę: kochane dzieci, kiedy wasza mama była młoda, dosyć często zakochiwała się, a potem w łóżku dawała swoim ukochanym dowody miłości."

 

     Co zrobić, żeby byty w nas owe piękne przymioty serca...? Ta "...miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie." - jak pisze św. Paweł do Galatów (5, 22) - są owocami Ducha. Cóż to praktycznie znaczy? Znaczy to, że aby zdobyć te "owoce", trzeba żyć w stanie łaski uświęcającej (czyli według Bożych przykazań) i współpracować z nią (czyli panować nad sobą), aby Duch Święty mógł w nas działać, przemieniać, oczyszczać, a potem rodzić swoje owoce: miłość, radość, pokój... Grzech stanowi dla działania Ducha barierę nie do przebycia. Ktoś, kto przeciwstawia Mu się, nie może wydać Jego owoców.

 

 

     Grzech to nie jest jakieś abstrakcyjne, teologiczne pojęcie, ale konkretna bolesna rzeczywistość, która może nas dotknąć. Trwanie w grzechu wpływa na całą istotę człowieka, powoduje nieprzewidywalne, niekończące się problemy duchowe, psychiczne, fizyczne, zewnętrzne i wewnętrzne. Im bardziej grzeszymy, tym bardziej oddalamy się od tego co dobre. Stopniowo człowiek staje się niezdolny do cieszenia się prawdą, traci zdolność przekazywania pokoju, miłowania innych i czynienia ich szczęśliwymi. Wewnętrzna dysharmonia, rozterki, rozproszenia stają się zniewalającą koniecznością. Zmysłowość, próżność, egoistyczne poszukiwanie wrażeń są teraz o wiele bardziej nęcące niż prawda i dobro... jakość życia grzesznika jest zupełnie inna niż kogoś, kto żyje w stanie łaski. Jego "miłość", "radość", "uprzejmość" zupełnie różnią się od tych, o których pisze św. Paweł.

 

     W Księdze proroka Jeremiasza czytamy, że człowiek przez grzech odwracający się od Boga "Jest on podobny do dzikiego krzaka na stepie. Nie dostrzega, gdy przychodzi szczęście; wybiera miejsca spalone na pustyni, ziemię słoną i bezludną" (Jr 17, 6). Oto jeden obraz serca człowieka, jego wnętrza... "Błogosławiony mąż - pisze dalej prorok Jeremiasz - który pokłada ufność w Panu... Jest on podobny do drzewa zasadzonego nad wodą, co swe korzenie puszcza ku strumieniowi. Nie obawia się, skoro przyjdzie upał, bo utrzyma zielone liście. Także w roku posuchy nie doznaje niepokoju i nie przestaje wydawać owoców" (Jr 17, 7-8). Dwa obrazy - który urzeczywistnisz w sobie, zależy tylko od Ciebie samego...

 

 

     Proces dezintegracji dobra powodowany przez grzech, nie przebiega od razu. Jest stopniowy i może go zatrzymać jedynie szczery żal, wyznanie wykroczeń i otrzymanie przebaczenia w Sakramencie Pokuty.

 

     Powtórzmy jeszcze raz: grzech na przeróżne sposoby niszczy człowieka.

 

     Tak jesteśmy "skonstruowani", taka jest nasza natura i nie zmienimy jej... Wszyscy ludzie chcą żyć szczęśliwie. Recepta na to głoszona jest stale od dawien dawna: żyj według Bożych przykazań! Pan Bóg chce Cię uchronić od zła i związanego z nim cierpienia. Dlatego dał Ci przykazania! Może nie będziesz miał willi i mercedesa, ale będziesz miał w sercu miłość, radość, pokój, poczucie sensu swojego życia.

 

     Popatrzmy na życiorys angielskiego pisarza Oskara Wilde'a. Byt wybitnym umysłem. Zdobył najwyższe nagrody w dziedzinie literatury, najwyższe akademickie tytuły. A jednak poniósł straszliwą osobistą porażkę. W więzieniu napisał książkę "De profundis". Mówi tam tak o sobie: "Bogowie dali mi prawie wszystko. Ale pozwoliłem zwieść się urokowi bezsensownej, zmysłowej przyjemności... Zmęczony przebywaniem na szczytach, świadomie zszedłem w dół, poszukując nowych wrażeń... Przestałem zważać na życie innych, czerpałem przyjemność tam, gdzie miałem na to ochotę i szedłem dalej. Zapomniałem, że każde, nawet drobne działanie powszedniego dnia umacnia albo osłabia charakter. Dlatego o tym co się robi w zamkniętej izdebce, trzeba będzie kiedyś głośno krzyczeć z dachu domu. Przestałem być panem samego siebie. Nie byłem już kapitanem mojej duszy i nie wiedziałem o tym. Pozwoliłem, aby przyjemność zdominowała mnie. Skończyło się to dla mnie hańbą."

 

     Seks jest dobrem tylko dla małżonków. Tak ułożył świat nasz Stwórca. Nie da się tego zmienić. Nieczystość przedmałżeńska (poważny grzech) jest najczęstszą przyczyną zamykania się młodych na działanie Ducha. Ciało chce żyć według swoich zasad. "Ciało bowiem do czego innego dąży niż Duch, a Duch do czego innego niż ciało, i stąd nie ma między nimi zgody..." pisze św. Paweł. Którą drogę wybierzesz?

 

     Jakże często da się zauważyć, że współżycie seksualne zamiast umacniać dobrze zapowiadającą się przyjaźń, przerywa ją. Czy możemy spodziewać się czegoś innego?

 

     Zacytujmy jeszcze jedno świadectwo 18-letniej Agnieszki: "Było mi bardzo miło, kiedy zaproponował pierwszy raz spotkanie. Mama była przeciwna, ale w końcu ustąpiła, bo wiedziała gdzie jestem. Wtedy się to wszystko zaczęło. Spędzaliśmy razem coraz więcej czasu. Rzeczywiście zakochałam się. Czułam się wtedy jak nigdy w życiu. Był miły, przystojny. Pewnego wieczoru, zamiast do kina, poszliśmy do jego mieszkania. Rodziców nie było. Najpierw mnie całował, a potem zapytał, czy nie moglibyśmy... Czułam, że nie powinnam go zawieść. W końcu był wspaniałym chłopakiem. Nie uważałam, że prosi o zbyt dużo. Teraz wszystkiego bardzo żałuję. Chciałabym przeżyć ten dzień jeszcze raz zupełnie inaczej... Nasz związek zaczął wkrótce stygnąć. Zdawało mi się, że był miły tylko wtedy, gdy mieliśmy mieć seks. Nie rozmawialiśmy nawet wiele. Czułam się używana... Zerwaliśmy niedługo potem. Boję się rozpoczynać na nowo "chodzenie z kimś". A mój dawny chłopak znalazł już sobie nową dziewczynę."

 

     Pragnąłbyś szczęśliwie ożenić się (albo wyjść za mąż), założyć rodzinę. To dobre i mądre pragnienie. Jak je osiągnąć? Od tego, czy oprzesz się pokusie nieczystości i zachowasz przedmałżeńską czystość, bardzo wiele zależy. Nie możesz rozpoczynać budowania swojego szczęścia od grzechu. Byłoby to budowanie domu na piasku. Mógłby runąć, zanim dokończyłbyś budowę. Wielu podsuwa Ci jednak taką koncepcję rozpoczynania od grzechu. Czynią to młodzieżowe czasopisma, filmy, książki, kasety... Czy chcą Twojego dobra? Stoisz przed wyborem! Wybierzesz łatwą drogę, życie "na luzie", które przynosi natychmiastową przyjemność, a pozostawia niesmak? Czy też spojrzysz w przyszłość, zrezygnujesz z tej przyjemności, "zaprzesz się samego siebie" i powalczysz trochę dla nieporównywalnie większego i trwałego szczęścia?

 



Jan Bilewicz
Publikacja za zgodą redakcji

nr 11-12/1997



List do dziewcząt I

(czyli o co proszą Was chłopcy...)

     Piszę z Włoch. Mieszkam chwilowo we Florencji, gdzie uczę się języka włoskiego w szkole im. Leonardo da Vinci. Od 9.00 do 13.00 lekcje, 6 dni w tygodniu. Dużo zadań domowych! Romantycznie to brzmi: Włochy, da Vinci, ale nie jest łatwo. Muszę się zdrowo namęczyć...

     Jestem Waszym starszym bratem. Właśnie jak starszy brat chciałbym Wam coś powiedzieć. Ważnego! Nie będę prawdopodobnie zbyt dyplomatyczny, bo też, jak wiecie może z własnego doświadczenia, bracia nie są zbyt dyplomatyczni. Ale mam nadzieję, że troszczą się o Was, martwią, bronią, że jednym słowem kochają Was. A więc "kawa na ławę..." Po lekcjach idę często na spacer. Florencja to piękne miasto - taki włoski Kraków. Co mnie uderza na ulicach? Czarny kolor. Ludzie, zwłaszcza młodzi, chodzą ubrani na czarno. Najpierw myślałem, że jest jakaś żałoba narodowa, ale kiedy trwało to zbyt długo, zapytałem nauczycielkę. Odpowiada: "Taka jest moda. Czarny kolor jest teraz modny". Czyli, dyktatorzy mody każą kupować czarne ciuchy, to się kupuje. To nic, że wyglądam jak uczestniczka konduktu pogrzebowego! Każą nosić ciemne okulary, to się nosi, choć mrok już dawno zapadł, albo pada deszcz. Każą obciąć się na łyso (chłopakom na razie) to się obcina, każą wpiąć kolczyk w ucho albo pineskę w nos, to się wpina. Na wiosnę - założę się - zajmą się rozbieraniem dziewczyn. Każą skrócić sukienki o 10 lub 20 cm, pokazać kawałek brzucha, kawałek biustu i dziewczyny (nie wszystkie) posłusznie, potulnie, zaczną się na tę komendę rozbierać. Nie wydaje Ci się to wszystko dziwne, jakieś bezmyślne, bezwolne? Przypuszczam, że Ty nie dasz się wodzić za nos dyktatorom mody (jeszcze na dodatek za swoje albo rodziców pieniądze), mody często absurdalnej, głupiej albo niemoralnej, czyli szkodliwej. Sądzę, że masz swój gust, swoją niezależność i smak, a także swoje poczucie przyzwoitości.

     A teraz wspomnienie z Polski. W kraju wśród innych mód, zapanowała również moda na wulgarność. A może, co gorsza, nie jest to już moda? Wszędzie słychać przekleństwa i ordynarne słowa, na ulicy, w autobusie, w sklepie. Swego czasu często przechodziłem koło pewnego "ekonomika". Prawie same dziewczyny. Blisko szkoły jest przystanek autobusowy i tam często stałem... Wychodzą dziewczyny ze szkoły. Nagle słyszy się język, który kiedyś, jeszcze nie tak dawno temu, usłyszeć można było głównie w jakiejś pijalni piwa popularnie zwanej "mordownią". Klną, plują, palą papierosy. Wszystko bez skrępowania. Mamy przecież wolność! Tak rozumieją wolność... Szkoła o krok. Czy jeszcze wychowuje? Odpowiedziała mi kiedyś jedna dziewczyna, kiedy zadałem to pytanie: "Szkoła demoralizuje". Pismo św. mówi: "Przecież z obfitości serca usta mówią.

     Dobry człowiek z dobrego skarbca wydobywa dobre rzeczy, zły człowiek ze złego skarbca wydobywa złe rzeczy A powiadam wam: z każdego bezużytecznego słowa, które wypowiedzą ludzie, zdadzą sprawę w dzień sądu. Bo na podstawie słów twoich będziesz uniewinniony i na podstawie słów twoich będziesz potępiony" (Mt 12, 34-37). Co w sercu to i na ustach. Nie pasuje mi wulgarność zwłaszcza u dziewczyny. Chyba dlatego, że widzę w niej matkę. Jest potencjalnie matką! W matce zaś chciałbym widzieć dobroć, łagodność, pokój i ofiarność. Matka ma nosić w sercu to, co najlepsze. Zgodzisz się z tym?! Ty także będziesz kiedyś matką. Jaką? Mam nadzieję, że wspaniałą. A kiedy Twoje dzieci już dorosną i założą własne rodziny, wspominać Cię będą ze łzą w oku, a Ty będziesz się cieszyć, że masz takie dzieci. Warto wybiec czasami myślą w przyszłość. To, co nosisz w sercu, te wartości, które wypracowujesz teraz, w czasie swojej młodości, przekażesz swoim dzieciom. Wartości albo antywartości. To jaką będziesz kiedyś matką, w ogóle człowiekiem, zależy od tego, jak żyjesz teraz. Co siejesz to i żąć będziesz. Wierzę w dziewczyny! Wierzę, że oprą się propagandzie zła, która chce zniszczyć ich idealizm, umiłowanie dobra, prawdy, czystość miłości, wiarę, a uczynić je płytkimi, bezmyślnymi, bezwolnymi, łatwymi, tak , aby jacyś dyktatorzy mogli nimi manipulować według swoich upodobań.

     Jeszcze raz zacytuję Pismo św.: "Niewiastę dzielną, któż znajdzie. Jej wartość przewyższa perły. Ufa jej serce małżonka " (Pm 3,10). "Nie odchodź od żony mądrej i dobrej, albowiem miłość jej cenniejsza niż złoto" (Syr 7, 11). Żona mądra, dobra, dzielna, cenniejsza niż perły i złoto. Jakże słuszne! Mądra i dobra, a nie modna, seksowna, wyuzdana! "Wdzięk żony rozwesela jej męża, a mądrość jej orzeźwia jego kości. Dar Pana - żona spokojna... Wdzięk nad wdziękami kobieta skromna" (Syr 26, 13-I S). Pytam się samego siebie, ile tej skromności, wdzięku, dobroci, pokoju, mądrości w owych dziewczynach z "ekonomika". Zamiast starać się o te przymioty, wolą imponować swoim kolegom wulgarnym językiem, gołymi udami i brzuchami. Może myślą, że to wystarczy, aby być dobrą żoną... Ale wierzę i w te dziewczyny!

     Ojciec św. Pius XII tak mówił: "jakby słońcem rodziny jest żona i matka. Jest słońcem przez swoją wielkoduszność, poświęcenie, czujną i zapobiegliwą delikatność w stosunku do wszystkiego, co mogłoby czynić bardziej radosnym życie męża i dzieci. Wokół siebie roztacza światło i ciepło. Żona jest słońcem rodziny przez jasność swojego spojrzenia i ciepło mowy. Jej oczy i głos słodko przenikają duszę, zachęcają, poruszają, podnoszą, oddalają porywy gniewu i skłaniają męża do radowania się dobrem, do radosnej rodzinnej rozmowy po długich trudach codziennych zajęć... żona jest słońcem rodziny przez swoją naturalną i pogodną szczerość, szlachetną prostotę, chrześcijańską prawość... Delikatność uczuć, pogodny wyraz twarzy, milczenie, uśmiech bez złośliwości, nadają jej wdzięk kwiatu...0 gdybyście mogli wiedzieć, jak głębokie uczucie miłości i wdzięczności w sercu ojca rodziny i dzieci wywołuje i pozostawia taki obraz żony i matki."

 

Jan Bilewicz


Publikacja za zgodą redakcji




List do dziewcząt II

(czyli o tym jaki wpływ na chłopaka ma Wasze zachowanie....)

     Wasz starszy brat pozdrawia Was znowu gorąco z Italii, z nadzieją, że pamiętacie jeszcze jego pierwszy list! Dziękuję za listy do mnie. Podzielę się dzisiaj fragmentem jednego z nich. Wszystkie czytam bardzo uważnie. Na wszystkie odpowiem, a o problemach, które najczęściej poruszacie, będę pisał w "Listach do dziewcząt".

     Co słychać w Italii? Dużo by mówić. Telewizji wprawdzie nie oglądam, ale co słychać, wiem chyba lepiej, niż gdybym oglądał TV. Zamiast tego bowiem mam czas, by rozmawiać z ludźmi. Mam czas posiedzieć w czytelni, pogrzebać w bibliotece. Z przeczytanych w ostatnich dniach informacji najbardziej chyba uderzyła mnie następująca: z przeprowadzonych badań wynika, że rodzice włoscy przeznaczają na rozmowę ze swoimi dziećmi dziennie... Zgadnij ile? Godzinę, dwie? Telewizję przeciętnie ogląda się ok. 3 godzin dziennie. Ile poświęca się swoim własnym dzieciom? Osiem minut.

     Straszny kryzys, przyznasz? W Polsce jest lepiej? Ile z Tobą rozmawiają rodzice? Masz to szczęście, że dużo, szczerze, z cierpliwością, z miłością, troską? A Ty kiedyś w przyszłości będziesz miała czas na rozmowę ze swoimi dziećmi, czy zamiast tego będziesz razem z nimi oglądać telewizję...?

     Zwłaszcza dziewczęta potrzebują rozmowy, zrozumienia, czułości, miłości. Rodzina powinna im to dać, ale często, niestety, nie daje... I wtedy łatwo pójść za modą na chodzenie z chłopakiem. Panuje obecnie taka moda: tu, we Włoszech, i w Polsce. Wypada, trzeba mieć chłopaka. Zaczyna się w wieku 13, 14, 15 lat. Jakie są owoce tego "chodzenia"? Dobre?

     Zainteresowanie chłopaka dowartościowuje dziewczynę. Zdaje się jej, że właśnie znalazł się ktoś, dla kogo jest naprawdę ważna (w domu nie czuje tego), wreszcie ktoś, kto okazuje jej zainteresowanie... Pytanie tylko: dlaczego chłopak okazuje jej zainteresowanie? Czy dlatego, że dziewczyna potrzebuje rozmowy, zrozumienia, pocieszenia, wsparcia? Dlatego?

     Rozpoczyna się "chodzenie". Po jakimś czasie, na 3, 4, 10-tym spotkaniu zaczyna domagać się różnego rodzaju intymności. Nie chce tylko rozmawiać, nie wystarcza mu trzymanie za rękę, spacer, przytulenie. Okazuje się, że inaczej niż dziewczyna rozumie miłość. Mówi, że seks to właśnie miłość... Pożądanie, używanie dziewczyny, nazywa się obecnie dosyć powszechnie "kochaniem". Taką wersję "miłości" propagują np. tzw. "czasopisma młodzieżowe" w rodzaju "Bravo" czy "Dziewczyna", ale nie tylko. I one też uczą, wychowują, przekonują dziewczęta, aby były "nowoczesne", czyli łatwe, i aby nie opierały się zbyt długo, czyli były "wolne".

     Musisz zdać sobie sprawę z tego, że chłopak zupełnie inaczej niż dziewczyna przeżywa swoją płciowość. Zupełnie inny świat. Dla Ciebie może seks mógłby wcale nie istnieć, dla niego przeciwnie, seks to może cały, albo prawie cały świat. Gdybyś mogła wejrzeć w myśli niektórych chłopców, ich pragnienia, ich marzenia, powiedziałabyś: "Zgłupiał! Zwariował!". Albo nawet mogłabyś się autentycznie przestraszyć. Ciało kobiety go mocno, mocno zaciekawia, pociąga, fascynuje... Żeby tylko tyle. Ciało kobiety wzbudza w nim pożądliwość. Pożąda je, chciałby się nim bawić, używać na przeróżne sposoby, nawet bardzo wulgarne lub brutalne...Nie bardzo wiesz, co to jest pożądanie? Nie wiesz, ponieważ jesteś dziewczyną i inaczej przeżywasz swoją płciowość. Pożądanie to zła rzecz. Jego skrajnym wyrazem jest gwałt, korzystanie z usług prostytutek, wykorzystywanie seksualne dzieci, zdrada małżeńska. Seks nie zawsze oznacza miłość, jak widzisz. Widzisz też, że miłość i pożądanie to dwa zupełnie inne i przeciwstawne sobie uczucia.

     Ci żołnierze, którzy w czasie wojny w Jugosławii na masową skalę gwałcili kobiety, nie czynili tego z miłości, ale z pożądania. I ktoś spotyka się z prostytutką nie dlatego, że ją kocha, ale dlatego, że jest w nim pożądanie. Nie zawsze pożądanie wyraża się tak skrajnie, ale zawsze rani. Nawet relacje małżeńskie mogą być przesycone pożądaniem zamiast miłością. Statystyki pokazują, że większość kobiet - małżonek, wcale nie pragnie współżycia! Dlaczego? Dlatego może, że nic jest ono wyrazem miłości, a pożądania? Co mężczyzna musi zrobić, żeby jego relacje z kobietami (nic tylko z żoną i nie tylko seksualne) przesycone były miłością, a nie pożądaniem? Musi nauczyć się "brać w karby" pożądanie, kontrolować je. Św. Paweł mówi, że trzeba "utrzymywać ciało własne w świętości, a nie pożądliwej namiętności, jak to czynią nie znający Boga poganie" ( 1 Tes 4, 4-5). Tego trzeba się nauczyć.

     Dlaczego trzeba się nauczyć utrzymywać własne ciało w świętości i czci, a nie pożądliwej namiętności? Ponieważ pożądanie jest egoizmem, a więc przeciwieństwem miłości, dlatego upośledza, kaleczy, albo zabija właściwe relacje między kobietą a mężczyzną. Pożądanie uprzedmiotawia, a więc w konsekwencji rani i poniża osobę pożądaną. Zniewala zaś, zaślepia, odbiera odpowiedzialność, skamienia serce tego, który pożąda. Kto zwycięża pożądanie, uczy się miłości. I właśnie owo zwyciężanie pożądania, owo utrzymywanie ciała w czystości i czci, by umieć kochać, to bardzo, bardzo trudne zadanie dla chłopaka w okresie dojrzewania. Z jednej strony seksualność to szczególnie słaby, kruchy obszar w psychice młodego (i nie tylko młodego) mężczyzny, z drugiej zaś środowisko, w którym żyje nie ułatwia mu tego zadania, a przeciwnie: rozbudza w nim pożądliwość. Czyni to zwłaszcza wszechobecna pornografia i nagość, czynią to same dziewczyny (nie wszystkie oczywiście) przez swój sposób ubierania się, czy zachowanie.

     Wróćmy teraz do tematu "chodzenia z sobą". Te niezwykle silne napięcia seksualne, których doświadcza chłopak i tak już trudne do opanowania, wzmaga jeszcze "chodzenie z dziewczyną". Właśnie poczucie "mam dziewczynę", przebywanie z nią w samotności, fizyczny kontakt nawet przelotny i zdawałoby się zupełnie niewinny. Wszystko to okazuje się zbyt dużym bodźcem i często łamie jego samokontrolę, o ile wcześniej w ogóle zdołał ją wypracować. Teraz pożądanie bierze nad nim górę. Masturbacja jest wyrazem nieopanowanego pożądania, podobnie jak składanie dziewczynie propozycji, z których nigdy nie wynika żadne dobro. Innymi słowy, chłopakowi w okresie dojrzewania chodzenie z dziewczyną zupełnie nie służy, gdyż przez to bowiem "chodzenie" może nigdy nie przezwyciężyć swojego egoizmu i przez to nie nauczyć się prawdziwie kochać.

     Może masz wątpliwości. Niektórzy przecież z Twoich kolegów chwalą się kontaktami z dziewczynami, mówią, że podobają się im dziewczyny w mini spódniczkach, a im krótsza, tym lepiej, nawet lubią oglądać filmy pornograficzne... Tak mówią tylko ci, którzy (już nie walczą...) już nie starają się zachować czystości, poddali się pożądaniu, skapitulowali. Już nie są panami w swoim domu. Stali się niewolnikami pożądania. W kontaktach z dziewczętami i pornografią poszukują bodźców, które na nowo ich pobudzą. Właśnie oni (chyba, że się nawrócą i podejmą na nowo walkę) traktują swoje dziewczyny i żony przedmiotowo. Nie tyle je kochają, co jedynie używają, aby zaspokoić swoje uzależnienie seksualne.

     Dla chłopaka, który rzeczywiście chce się nauczyć samokontroli, problemem może być właśnie dziewczyna w mini spódniczce. Niektóre z dziewcząt mówią: "Ubieram się tak, jak mi wygodnie".

     To co się sieje, to się i zbiera. Lepiej pamiętać, że chłopak potrzebuje solidarności i pomocy w swojej walce, czy przynajmniej tego, żeby mu jej nie utrudniać. Czystość jest dla niego - powtórzmy - bardzo trudnym zadaniem, a od jej zdobycia czy zachowania zależy wiele w jego przyszłym życiu. Kochać prawdziwą miłością potrafi ten mężczyzna, który nauczył się kontrolować swoją seksualność.

     I jeszcze jedna wątpliwość, która być może rodzi się w Twoim sercu. Powiesz: "Miłość nie sługa. Co zrobić, jeśli kocham...?" Jaka jest ta "miłość", kiedy ma się 14, 15, czy 16 lat? Dojrzała? Nie może być. A jeżeli się kocha taką niedojrzałą miłością, łatwo, bardzo łatwo zrobić głupstwo. I za takie głupstwa przychodzi często płacić bardzo boleśnie, nawet ceną złamanego życia. Nie jest prawdą, że trzeba iść ślepo za uczuciami. Nie jesteśmy bezwolni. Mamy rozum, mamy wolę.

     Co bym Ci radził? I Ty także daj sobie czas na spokojne dojrzewanie. Nie myśl, że już wszystko doskonale wiesz, rozumiesz. Za 3, 4, 5 lat będziesz inaczej patrzeć na wiele spraw, tak jak 3, 4, 5 lat temu inaczej patrzyłaś na świat. Teraz skoncentruj się na tym, co rzeczywiście ważne: zdobywaniu wiedzy, rozwijaniu zainteresowań, talentów, doskonaleniu siebie i najważniejsze - pogłębianiu przyjaźni z Chrystusem.

     Teraz budujesz fundament pod dom całego Twojego życia. Wysiłek, który wkładasz w pracę nad sobą będzie procentował. Przeżyj lata młodości dobrze, będziesz zbierać obfite owoce.

     A z chłopakami lepiej zacząć "chodzić" (lepiej dla Ciebie i dla niego) wtedy, kiedy i Ty i on będziecie mogli poważnie myśleć o małżeństwie. Ale i wtedy trzeba pamiętać, że: "Tylko serce czyste może w pełni dokonać wielkiego dzieła miłości, jakim jest małżeństwo" (Jan Paweł II, Sandomierz, 12.06.99).

O swojej przyjaźni z chłopakiem napisała do mnie Weronika. Oto fragment jej listu:

     "Nie jestem typem współczesnej dziewczyny, która bawi się chłopakami i zmienia ich jak rękawiczki. Nigdy nie interesowały mnie jakieś przelotne znajomości z chłopcami. To nie dla mnie. Mnie zawsze interesowała jakaś trwalsza znajomość, przyjaźń pełna zrozumienia, szczerości, zaufania... Ale niestety, nikt taki nie pojawił się na mojej drodze... No cóż, wszystko w swoim czasie. No i znalazł się taki chłopak, który, podobnie jak ja, patrzy na życie. Zaczęło się od przyjaźni, dzielenia się swoimi radościami, smutkami, przeżyciami, chwilami, problemami... no i trwa to już prawie rok! Jestem taka dumna z tej znajomości! Nie wiem, czy to jest miłość, czy kiedyś może dojdziemy do wniosku, że to nie to, i się rozejdziemy. Nie wiem, bo to wie tylko Bóg, ale dość często się spotykamy i chyba na razie chcemy być razem. Dużo ze sobą rozmawiamy na różne tematy jakimi są np. relacje między chłopakiem a dziewczyną, mówimy I o tym, jak powinno wyglądać małżeństwo, i o swoich problemach, marzeniach, planach... ! No, ale przede wszystkim chcemy i staramy się budować całą tę znajomość na fundamencie wiary. Nie jesteśmy duetem, ale TRIO ­ razem z Jezusem. Chyba dzięki temu, że tak właśnie zaczęliśmy razem z Bogiem, dzięki temu właśnie do tej pory jesteśmy razem. Bo analizując niektóre sytuacje, poglądy, zdarzenia dochodzimy do wniosku, że ta nasza znajomość: TAKA ZNAJOMOŚĆ, to naprawdę cud i wielki dar dany od Boga. Oczywiście oboje jesteśmy za czystością przedmałżeńską. Wiem, że nie będzie to łatwe, a z czasem będzie się stawać coraz trudniejsze. Jednak mocno trwamy w naszych postanowieniach i bronimy swoich wartości. Nie wiem, czy dane jest nam być razem do końca, ale wierzę, że Bóg da nam rozpoznać i zrozumieć Jego Wolę. Z Nim chcemy budować tę naszą przyjaźń, stworzyć coś pięknego i pełnego chwały dla Boga, to przecież On dał nam siebie, to On wybiera nam przyjaciół".

     Serce czyste, to serce kochające. Kto zachowuje czystość, uczy się odpowiedzialności, troskliwości, wierności, opanowania, cierpliwości, ofiarności, wolności, wymagania od siebie coraz więcej.

 

Jan Bilewicz


Publikacja za zgodą redakcji

List do dziewcząt III


chciałbym, aby moja żona była...

     Z Italii pozdrawia Was znowu starszy brat. Cześć! To już mój trzeci list do Was. Piszę pod koniec lipca. Środek wakacji i niedługo spotkanie młodzieży w Rzymie.

     Szkołę we Florencji ukończyłem z wynikiem pozytywnym (nie postawili nam stopni). Uczyłem się, jak może pamiętacie, tylko dwóch przedmiotów: języka i kultury włoskiej. Teraz jestem na rekolekcjach i równocześnie pracuję trochę na swoje utrzymanie. Mieszkam w domu, który jest jednocześnie kaplicą Stygmatów i Pustelnia Św. Franciszka na górze La Verna, około 70 km od Florencji.

     To miejsce stale przypomina mi słowa Pana Jezusa: "Każdego więc, kto tych stów moich słucha i wypełnia je, można porównać z człowiekiem roztropnym, który swój dom zbudował na skale. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i uderzyły w ten dom. On jednak nie runął, bo na skałę był utwierdzany" (Mt 7,24-25). Żeby moje życie było jak dom zbudowany na skale, musi być oparte na nauce Chrystusa. Inaczej może runąć, jak dom zbudowany na piasku.

     Ciekawe pewnie jesteście, co tutaj robię. Sporo się modlę, także za Was. Tymczasem dziękuję za wszystkie listy. Otrzymałem między innymi następujące sympatyczne życzenia (chyba a propos mojego pierwszego listu): "Życzę Ci, Jaśku, żebyś znalazł dobrą żonę." Dziękuję, bardzo miłe... Żony wprawdzie nie szukam, ale te życzenia spowodowały, że zastanowiłem się, jaką chciałbym mieć żonę.

     Najpierw planowałem napisać o tym do chłopców, ale potem jednak doszedłem do wniosku, że mówienie o dziewczynach za ich plecami byłoby nie fair... A więc z Wami dzielę się tymi osobistymi myślami. Temat jest mniej więcej taki: "Jaką chciałbym mieć żonę, czyli jakie dziewczyny podobają mi się najbardziej?" Materia - powiedziałbym - wdzięczna i delikatna. Wybaczcie zatem starszemu bratu słowa, które być może Was urażą i nie gniewajcie się nazbyt długo. Przecież wiecie, że starsi bracia nie mają za grosz delikatności i wyczucia.

     Pierwsza myśl jest taka: Moja żona wcale nie musiałaby być jakąś "miss" konkursu piękności. Wcale! Raczej dobra, sympatyczna, z wdziękiem niż piękna. Te dziewczyny uznawane za piękności przez magazyny mody, jurorów konkursów "Miss...", filmowców z Hollywood (mój gust jest zupełnie inny), to przeważnie bardzo biedne istoty, choć przyznać należy, dumne jak pawie. Jeżeli bezustannie się im mówi, że są piękne i jakie to są piękne, atrakcyjne, godne podziwu, to w końcu zaczynają myśleć, że najważniejszą rzeczą pod słońcem jest być pięknym oraz wzbudzać zachwyty i westchnienia mężczyzn. Wtedy siedzi się przed lustrem i nakłada na buzię kremy, pudry, cienie, szminki, róże, tusze. W końcu ta buzia wygląda jak z muzeum figur woskowych (jest takie muzeum w Londynie).

     A żeby jeszcze być atrakcyjniejszą (bo przecież to jest najważniejsze) i "na topie", trzeba upodobnić się do modelek z pokazów mody. Wiadomo, są one chude jak patyki, więc należy się odchudzać. No, bo co to będzie, jeśli nie będę taka chuda jak one? Nie będę już wtedy taka piękna i może w ogóle przestanę się podobać chłopakom. Ile samozaparcia, poświęceń, wyrzeczeń, ofiar po to, żeby stać się chudą jak patyk! Moja żona nie mogłaby być nawet w 5% podobna do modelek z żurnali mody. Niektóre z pretendentek do "piękności" w ten sposób zagłodziły się prawie na śmierć, a inne nawet na śmierć... A to wszystko nazywa się próżność - straszliwa choroba duszy, na którą zresztą cierpią nie tylko "piękne dziewczyny".

     I kiedy za 10, 15 czy 20 lat owa "gwiazda" zaczyna się starzeć i ci sami mężczyźni, którzy ją tak podziwiali, zaczynają adorować o 10, 15, 20 lat młodsze "piękności", wszystko zaczyna się walić (zupełnie jak dom zbudowany na piasku). Trzeba wtedy nakładać coraz grubsze warstwy pudru i tuszu, trzeba robić operacje plastyczne, ale starzenie i tak postępuje. Wtedy następuje katastrofa, tragedia, depresja. Pustka! Koniec męskich westchnień, koniec zazdrości innych kobiet! Koniec!

     A gdyby ta sama dziewczyna poświęciła tyle samo uwagi i czasu, włożyła tyle samo wysiłków i starań zamiast w upiększanie swojego ciała, w upiększanie swojego charakteru, to teraz po 10, 15, 20 latach miałaby do zaoferowania innym bardzo, bardzo wiele: dobroć, radość, pokój, nadzieję, cierpliwość... Tym na pewno wzbudziłaby autentyczny podziw i szacunek.Chociaż może nie tych mężczyzn, dla których najważniejsza jest przyjemność, łatwe życie i którym zawsze chodzi o "jedno i to samo". Miłość, dobroć, pokój zawsze są w cenie, zawsze są poszukiwane, ich piękno nie starzeje się. Piękno ciała przemija, piękno serca trwa! Uroda serca jest ważniejsza. Cóż mi z tego, że moja żona miałaby piękną figurę, a nieurodziwy charakter? Obawiam się, że szybko by zgasł mój podziw dla jej pięknej figury.

     Jeżeli zbyt wiele uwagi przywiązuje się do własnego ciała, to potem rzecz zrozumiała, że chce się je eksponować. Ja akurat nie przepadam za dziewczynami paradującymi po mieście z gołymi brzuchami , udami w przeźroczystych sukienkach, czy szortach, które do złudzenia przypominają - przepraszam za słowo - majtki. Zaraz dokładnie wyjaśnię dlaczego. Zanim to zrobię, chciałbym powiedzieć za jakimi dziewczynami przepadam... Są takie: pełne kobiecego wdzięku i ciepła, skromne, naturalne, niewinne. Nie zabiegają o tanią popularność, nie rzucają się chłopcom na szyję, wiedzą co jest dobre, a co złe. Łagodne, ale potrafią też być stanowcze. Pracują nad sobą. Kiedy spotykam takiego "anioła", to autentycznie "raduje się serce moje", choć nie muszę wcale nawiązywać z nim znajomości. One nawet nie domyślają się, że ich obecność sprawia mi radość. I nie ma w tym jakiś brzydkich uczuć, pożądania czy czegoś takiego... Niewinne dziewczyny wzbudzają we mnie niewinne uczucia: radość, zachwyt, opiekuńczość, troskliwość, powiedziałbym nawet miłość. Taką Bożą, czystą.

     Zastanawiam się, jak to się dzieje... Adam - ukazuje nam to Księga Rodzaju - także rozradował się na widok Ewy. Mężczyzna rozradował się na widok kobiety niewinnej, dziewiczej. Dlaczego? Ponieważ jego męska natura w naturze kobiety znalazła swoje dopełnienie. Adam potrzebował kobiecego ciepła, wdzięku, łagodności, wreszcie miłości. Przede wszystkim kobiecego serca, duszy, a nie ciała.

     Zapytacie pewnie, jakie uczucia wzbudzają we mnie dziewczyny ubierające się zgodnie z najnowszą modą, czyli takie bardziej rozebrane niż ubrane? Nieskromne dziewczyny prowokują u mnie - nie będę tego ukrywał - nieskromne myśli i dlatego staram się trzymać od nich z daleka. Nie jestem ani z drewna, ani z kamienia (i dobrze), ale z krwi i kości, niestety skażonych grzechem pierwotnym. Na szczęście z Bożą pomocą nauczyłem się radzić sobie z tymi reakcjami. Oczywiście zawsze wymaga to większego czy mniejszego wysiłku, w zależności od tego, jak bardzo modna (czytaj: rozebrana) jest dziewczyna, którą widzę, wewnętrzne zamieszanie spowodowane tym bodźcem muszę uporządkować. A więc zajmuję się tym porządkowaniem, aby doprowadzić siebie do naturalnego stanu ducha. W sumie jest tak: zamiast podziwiać i cieszyć się obecnością dziewczyny, muszę walczyć z samym sobą. I kiedy idę ulicą i co 100 metrów spotykam takiego golasa, to zaczynam się denerwować. Nie można spokojnie przejść! Ta moda jest agresorem!

     Zastanawiasz się może, jak to będzie w takim razie po ślubie. Przecież żona nie będzie chodziła stale po domu z zapiętym ostatnim guzikiem pod szyją. Słusznie! Mam nadzieję, że będzie wprost przeciwnie! Ale też sytuacja będzie zupełnie inna. Narzeczona musi mi najpierw dać szansę, żeby rozwinęły się we mnie do niej pozytywne uczucia, czyli miłość. Taki musi być punkt wyjścia. A więc musi być skromna, jeśli będzie inaczej, to pożądanie zadusi miłość, albo w ogóle nie pozwoli jej nawet zaistnieć.

     Wróćmy do początku. Załóżmy, że mam narzeczoną - anioła. Zaczynam ją kochać ze względu na jej wewnętrzne piękno (ciało na tym etapie można jedynie pożądać). Miłość powoli wzrasta, dojrzewa. Kocham coraz bardziej. Gdyby któreś z nas zaczęło być nieskromne (pokusy są bardzo silne, kuszone są nawet anioły), pożądanie zdominowałoby, uśmierciłoby naszą miłość. Jest ona jeszcze wciąż jak mała, delikatna roślinka, potrzebująca ochrony, ale z czasem, jeśli będziemy cierpliwi, rozrośnie się w potężne drzewo, którego nie złamie żaden wicher. Załóżmy, że byliśmy cierpliwi i potrafiliśmy obronić naszą miłość przed pożądaniem. Kochamy się tak bardzo, że chcielibyśmy być ze sobą na zawsze, w złym i dobrym, w radościach i smutkach. Jesteśmy tego pewni. Wobec Boga, przedstawiciela Jego Kościoła, świadków składamy sobie obietnicę miłości i wierności do końca życia (prawdziwa miłość pragnie trwać na zawsze). Ten akt oddania się sobie na całe życie pogłębia jeszcze naszą miłość, która jest teraz dojrzała, silna. Zaczyna też działać łaska sakramentu małżeństwa. I taka dojrzała miłość, wsparta jeszcze dodatkowo Bożą łaską, uśmierza, filtruje, pacyfikuje pożądanie. Teraz już nie pożąda się ciała współmałżonka, ale się je kocha. Nie ożeniłbym się, dopóki nie byłbym pewny siły mojej miłości!

     Mam wrażenie, że niektóre dziewczyny zagubiły niestety poczucie wstydu. Jakie są tego konsekwencje? Najpierw - między innymi - rozwiązłość, następnie zdrada... Uważaj, co teraz powiem! Moim ideałem żony jest dziewica. I nie tylko moim. Sądzę, że 95% mężczyzn chciałoby mieć za żony dziewice (te pozostałe 5% to - zapewniam cię - naprawdę mało ciekawi faceci). Nie chciałbym być którymś z kolei mężczyzną w życiu mojej żony. Bo jeśli wcześniej bawiła się z innymi w męża i żonę, to może i nasze małżeństwo jest dla niej tylko zabawą? Jeśli jestem którymś z kolei, to może i nie ostatnim? Jeśli pomyliła się w swojej "miłości" 3, 5 czy więcej razy, to może i tym razem popełniła pomyłkę. A jeśli dotąd traktowała seks lekko, to pewnie zdradzi mnie przy najbliższej okazji. Sensowne? Można mieć takie obawy?

     Ty też byś chyba nie chciała mieć za męża kogoś, kto przez lata uganiał się za dziewczynami. Bo jeśli przyzwyczaił się do takiego stylu życia, mała szansa, że go zmieni po ślubie, co najwyżej trochę zmodyfikuje. Czym skorupka za młodu nasiąknie... Nawrócenia głębokie, autentyczne zdarzają się, ale rzadko i liczenie na takie nawrócenie po ślubie przypominałoby trochę grę w toto lotka. Chciałabyś pewnie mieć męża, który potrafił poczekać na Ciebie. Ja chciałbym mieć żonę, która czekała na mnie.

     Za żonę chciałbym mieć dziewicę. Z całą pewnością. Dziewice są piękne! Mówi się: "dziewicza polana", "dziewicze lasy", "dziewiczy krajobraz" i ten właśnie epitet oznacza: naturalność, piękno, harmonię, spokój, ciszę. "Dziewicza przyroda" to znaczy: nietknięta, czysta. Skąd wiem, że dziewczyna jest dziewicą? - zapytasz. Rozróżniam je dosyć łatwo, tak jak rozróżniam dziewiczy las od lasu zaśmieconego, połamanego, pełnego krzyku.

     Są jeszcze dziewice na prostej drodze do utraty dziewictwa (dobrze, że z tej drogi można jeszcze zawrócić). Tylko fizycznie dziewice, ale w głębi serca już nie. Ich sposób zachowania, myślenia, poglądy mówią, że oddadzą się byle komu za miesiąc, za pięć, za rok np. po to tylko by dorównać koleżankom.

     I są też takie dziewczyny, którym zdarzyło się popełnić błąd i doskonale o tym wiedzą. Szczerze żałują pomyłki. Ta skrucha i wyznanie grzechu podczas spowiedzi, oczyszcza je. Jeśli trwają w czystości, na powrót stają się piękne, choć nie będzie to już piękno dziewicze.

     Dużo dzisiaj do Was napisałem. Muszę kończyć, lecz jeszcze dodam to, co najważniejsze. Chciałbym zatem, aby moja narzeczona, a następnie żona, była wierząca. Tak głęboko wierząca, ażeby kochała Jezusa bardziej niż mnie. Dziwne? Ani trochę! Pomijając wiele innych spraw, tylko to jest gwarancją, że jej miłość do mnie byłaby prawdziwa i że byłbym dla niej naprawdę ważny. I ja także musiałbym kochać Jezusa bardziej niż żonę, żeby ją kochać prawdziwą miłością. A tylko na takim uczuciu mi zależy... Trudne do zrozumienia? Wyjaśnię Wam to w którymś z kolejnych listów. I jeszcze opowiem, jak dziewczyna staje się aniołem.

    Niech Pan Cię błogosławi! Coraggio - mówią Włosi. Głowa do góry!

 

Twój starszy brat, Jaśko Bilewicz


Publikacja za zgodą redakcji

nr 9-10/2000



List do dziewcząt IV


prawdziwa miłość...
     Pozdrawia Was z Włoch Wasz starszy brat. Cześć. Już niedługo wracam do Polski. Z tego teraz najbardziej się cieszę. Prawie cały Rok Jubileuszowy spędziłem tutaj ucząc się, pracując, modląc. Dane mi było trochę czasu spędzić w stolicy Italii i Kościoła - Rzymie. Uczestniczyłem w kanonizacji siostry Faustyny, Kongresie Eucharystycznym, Dniach Młodzieży, kanonizacji męczenników chińskich. Największe wrażenie zrobiło na mnie spotkanie na Tor Yergata. Zebrało się wokół Ojca świętego 2,5 min. pięknych ludzi z wszystkich dosłownie stron świata. Myślę, co by to było, gdyby w jakimś mieście zebrało się 2,5 min. punków? Wiele wzruszających chwil, słowa Ojca świętego, które zabraliśmy ze sobą jako wskazanie na życie, zaczyn Wiary, Nadziei i Miłości. Ojciec święty to wielki przewodnik! Błogosławieni jesteśmy, że mamy kogoś takiego. Dostrzegasz to? 100 lat niech żyje nam!

 

Prawdziwa miłość

 

     Zwróć uwagę że Miłość (Ta prawdziwa, a nie taka, jaką pokazują w telewizji, czy o której piszą w różnych czasopismach) jest owocem Ducha. Jako pierwszą wymienia ją św. Paweł. Owoc Ducha i pracy nad sobą. Mówimy słusznie, że miłości trzeba się uczyć (Zakochanie to jeszcze nie miłość) tzn. pokonywać z pomocą łaski swój egoizm, pychę, próżność, aby mógł działać, mówić przez nas Bóg - który jest miłością...

     Wyobraź sobie taką sytuację: Idziesz w odwiedziny do kogoś chorego w szpitalu. Dosyć długo rozmawiacie i w tym czasie przychodzi pielęgniarka. Widzisz, że dobrze dba o pacjenta, zdaje się być zatroskana o niego, jest usłużna. Można by powiedzieć miłuje pacjentów... Pytanie tylko: dlaczego jest dobra dla nich? Jaka jest ta miłość? Może mieć bardzo różne motywy, by być dobrą; szlachetne i mniej szlachetne. Na przykład chce solidnie wywiązać się ze swoich obowiązków, aby mieć poczucie dobrze wykonanej pracy. Albo pragnie dobrze spełnić swoje obowiązki, ponieważ wcześniej nie była taka solidna i obawia się utraty pracy. Albo spodziewa się otrzymać prezent od pacjenta, czy otrzymała już prezent i teraz odwdzięcza się za niego. Albo potrzebuje uznania i pochwały przełożonych czy chorego, aby poczuć się «dowartościowaną» itp. Za «miłością» do pacjenta mogą (choć nie muszą) kryć się różne mniej czy bardziej egoistyczne motywy. Nie chodzi o niego, nie chory jest ważny, chodzi raczej o siebie.

A oto fragment pewnego dziennika duszy: "Odczuwam tak straszny ból, kiedy patrzę na cierpienia bliźnich... Ich udręczenia noszę w sercu moim, tak, że mnie to nawet fizycznie wyniszcza. Pragnęłabym, aby wszystkie bóle na mnie spadły, aby ulżyć bliźnim"... To się nazywa współczucie. Można służyć bliźnim, ponieważ samemu czuje się ich bóle...Matka Teresa z Kalkuty mówiła, ze kiedy dotyka, karmi, myje chorego, dotyka, karmi i myje Chrystusa. Rzeczywiście On utożsamia się z cierpiącymi: "Zaprawdę powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci najmniejszych, Mnieście uczynili" (Mt 25, 40). Opiekować się w chorobie papieżem, to byłaby już wielka, wielka rzecz! Cóż dopiero Panem Jezusem! Matka Teresa każdym chorym biedakiem ze slumsów Kalkuty zajmowała się z taką troską, uwagą, poświęceniem, miłością, jakby zajmowała się samym Jezusem.

     Pielęgniarka z pierwszego przykładu kocha miłością czysto ludzką, naturalną. Autorka dziennika i Matka Teresa - Miłością Bożą, nadprzyrodzoną. Gdyby zdarzyło Ci się kiedyś zachorować (Obyś zawsze była zdrowa jak ryba!), jaką byś chciała mieć pielęgniarkę? Taką, która opiekuje się Tobą, bo spodziewa się coś od Ciebie otrzymać?

 

Miłość jest od Boga

 

     Prawdziwa miłość do człowieka, która polega na składaniu daru z siebie, nierozerwalnie związana jest z miłością Boga. Obojętnie czy to będzie miłość narzeczeńska, małżeńska, rodziców do dzieci, dzieci do rodziców, lekarza do pacjentów. "Po tym poznajemy, że miłujemy dzieci Boże - pisze św. Jan - gdy miłujemy Boga i wypełniamy Jego przykazania, albowiem miłość względem Boga polega na spełnianiu Jego przykazań" (1J 5,2 - 3 ). Bez wypełniania Bożych przykazań nie ma miłości Boga. Bez miłości Boga nie ma autentycznej miłości człowieka, jest tylko jakaś atrapa miłości.

 

     Pamiętasz, pisałem w ostatnim liście, że chciałbym mieć żonę, która bardziej kocha Boga niż mnie, czyli On jest ważniejszy dla niej niż ja, bo to by było gwarancją, że mnie kocha prawdziwą miłością. Rozumiesz teraz dlaczego? "Po tym poznajemy, że miłujemy dzieci Boże, gdy miłujemy Boga..." I napisałem też, że sam musiałbym kochać Pana Boga bardziej niż żonę, żeby kochać ją prawdziwą miłością, a nie tak jak uczą czasopisma dla młodzieży... Jeżeli kiedyś, w przyszłości chłopak czy narzeczony zacznie Ci składać uparcie grzeszne propozycje, będzie to oznaczać, że Cię nie kocha prawdziwą miłością. Prawdziwa miłość czeka. I gdybyś Ty godziła się na jakieś grzeszne propozycje ze strony swojego chłopaka , znaczyłoby to - on jest ważniejszy dla Ciebie niż Bóg, czyli on ważniejszy niż Miłość, bo Bóg jest Miłością.

 

     Jeżeli małżonkowie żyją daleko od Boga, czyli źródła miłości, albo w ogóle w grzechu (czyli w ogóle zamknęli się, odgrodzili się od źródła ich miłości) - małżeństwo albo rozpada się po okresie płytkiej fascynacji sobą, albo przeradza się w egoizm we dwoje. Z zewnątrz wygląda to czasami całkiem nieźle. Wydaje się, że są dobrzy dla siebie, w istocie świadczą sobie tylko pewne usługi z egoistycznych pobudek i dla własnej wygody... Nie interesuje mnie taka "miłość" i takie małżeństwo. Mam tylko jedno życie i nie chciaiym go zmarnować. Mnie interesuje taka miłość, o której Pan Jezus mówi: "To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem. Nikt nie ma miłości większej od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich" (J 15, 12 -13 ). Umieć tak kochać, żeby swoje życie być gotowym oddać za współmałżonka. Takiej miłości chcę się nauczyć! Chciałbym tak umieć kochać, że choćby żona tydzień po ślubie zachorowała i do końca życia była przykuta do łóżka, to i tak byłbym zawsze przy niej, służąc jej, współcierpiąc, pielęgnując, tak jakbym pielęgnował samego Chrystusa. I niech by to trwało choćby 50 lat! Taka miłość mnie interesuje!

 

     Zdaję sobie sprawę, że nie można się jej nauczyć ani na dyskotekach, ani przed telewizorem, ani żyjąc "na luzie". Dokładnie odwrotnie: pracując nad sobą, wymagając od siebie, żyjąc zawsze w stanie łaski uświęcającej. A później w narzeczeństwie taka miłość wzrasta, kiedy narzeczeni nie wpatrują się w siebie, ale raczej patrzą w tym samym kierunku, w kierunku Boga. Bóg, który jest miłością, musi być na właściwym tj. na pierwszym miejscu w życiu narzeczonych. Nie narzeczona jest najważniejsza, bo ona jest taka "seksy" i dlatego zapomniałem sobie o całym świecie, w tym o przykazaniach. I nie narzeczony jest najważniejszy, bo taki przystojny i tak się dobrze z nim czuję...

 

"Miłość" bez miłości

 

     Poszedłem raz do pewnego kościoła na nauki przedślubne połączone ze Mszą św. Było około 100 osób; narzeczonych, przygotowujących się do małżeństwa. Do Komunii św. ile przystąpiło, jak myślisz ile ?.. Może dziesięć. Najwyżej. Tzw. "miłość" wg szablonów pokazywanych w telewizji. "Miłość" bez Boga czyli "miłość" bez MIŁOŚCI! Na czym budują swoje wspólne życie? Wygląda na to, że na grzechu. Budują więc dom na piasku. Niestety! Ślub w kościele, ale służba całym sercem bożkowi współczesnej kultury, który nazywa się "seks". Autodestrukcja!... A ile młodych małżeństw przychodzi na niedzielną Mszę św? Przyjrzyj się. Są dzieci, młodzież, potem przerwa - nie mylę się chyba - potem ludzie w średnim wieku i seniorzy. Nie dziwię się wcale, że tyle małżeństw się rozpada, tyle jest nieszczęśliwych. Nie może być inaczej! "Miłość nie jest kochana" - wołał św. Franciszek z Asyżu. I dalej nie jest kochana!

 

Najpiękniejsza kobieta

 

     Kochane Siostrzyczki! Wiecie jaka jest najpiękniejsza kobieta na świecie?.. Była, jest i będzie najpiękniejsza na świecie?... Maryja, Matka Jezusa. Żaden obraz, żadna figurka nigdy nie odda jej piękna. Dziewicza, idealnie kobieca, esencja niewinności, 100 % wdzięku, doskonale miłująca... Jakie ciepło i światło roztaczała wokół siebie.

 

     Była tak idealnie, rajsko piękna, ponieważ urodziła się bez grzechu pierworodnego. Niepokalana. Bóg przygotował ją w ten sposób do roli Matki Swojego Syna... Wyobrażam sobie św. Józefa. Mieć taką żonę! Móc przebywać codziennie, patrzeć, rozmawiać z takim aniołem! Razem budować dom rodzinny, wychowywać Syna. Przedsionek raju... Czy Józef miał trudności z uszanowaniem Jej ślubu dziewictwa? Byli przecież małżeństwem. Jestem przekonany, że wcale nie miał z tym problemów. Bardzo kochał żonę, bo jakże mógłby kochać ją tylko trochę. Jeśli się kocha, to wsłuchuje się w pragnienia ukochanej. I wtedy nawet wstrzemięźliwość nie jest trudna. Ale trzeba kochać, a nie tylko mówić, że się kocha.

 

     Maryja miała kiedyś tyle lat co Ty. Jaka była?.. Jak się zachowywała? Co myślała? Czego pragnęła? Jak się ubierała? Wzór dziewczyny, kobiety, matki, wzór miłości do Boga i ludzi. Doskonała nauczycielka pięknej miłości, czystej, prawdziwej, Bożej. Może być wielką inspiracją dla Ciebie. Wpatruj się w ten wzór. Módl się także do Maryi. Modlitwa to przebywanie z Nią. "Kto z kim przystaje takim się staje" - mówi słusznie stare polskie przysłowie. Nauczysz się wiele od Niej, wiele wspaniałych rzeczy, przebywając z Nią na modlitwie. Zawierz Jej swoją życiową drogę, w takiej np. modlitwie:

 
Maryjo, Matko Jezusa, Nauczycielko pięknej miłości, w Twoim  Niepokalanym Sercu składam moje serce pełne niedoskonałości.  Oczyszczaj je, przemieniaj, upodabniaj do swojego. Tobie  zawierzam samą siebie i swoją przyszłość. Oddaję Ci każdy mój  krok, każdą chwilę mojego życia. Prowadź mnie, ucz pięknej  miłości, chroń przed pokusami świata, przed każdym złem.  Prowadź mnie tak, bym spotkała męża, którego Bóg mi przeznacza  i uproś nam łaskę szczęśliwego życia rodzinnego.  Zdrowaś Maryjo...

     Powtarzaj tę modlitwę codziennie, albo przynajmniej w każdą sobotę i święta poświęcone Maryi.

     I to tyle chciałem Ci dzisiaj powiedzieć. Ściskam Cię serdecznie po bratersku i życzę, żeby Ci Pan Bóg we wszystkim błogosławił.

 

Twój starszy brat, Jaśko Bilewicz


Publikacja za zgodą redakcji

nr 11-12/2000




List do dziewcząt V


wymarzona rodzina...
     Ostatnio pisałem o tym, jaką chciałbym mieć żonę. A dzisiaj kilka myśli o mojej wymarzonej rodzinie... Zacznę od końca. Chciałbym mieszkać ze swoją rodziną na wsi. Tak, właśnie na wsi. Mieszkalibyśmy blisko natury, bo przyroda opowiada o wielkości, mądrości i miłości Boga. Drzewa, pola, kwiaty bezustannie snują opowieść o swoim Stwórcy. Trzeba mieć tylko trochę pokoju w sercu, aby usłyszeć tę opowieść... Miasto mówi raczej o swoim twórcy, człowieku. Nie zawsze jest to piękna opowieść...

     Kiedyś mieszkałem przez trzy lata na wsi. Pamiętam, jak ptaki przychodziły do karmy wyłożonej na parapecie okna... Nawet dzięcioł. Ja jadłem śniadanie i one też. Płochliwe gile nigdy nie były tak odważne. Przylatywały tylko w najcięższy mróz i nieśmiało siadały na krzewach bzu wokół domu. Sroki lubią chodzić. Są bardzo urodziwe, ale mają trochę brzydkie charaktery. Bez skrupułów np. wydziobują innym ptakom z gniazd jaja. Widziałem, jakie walki toczyły z nimi mniejsze ptaszki. Czarne jak węgiel kosy mają zwyczaj trzymać się blisko domu. Cóż za koncerty urządzały mi na wiosnę i w lecie! Nostalgię w sercu wywołują nieodmiennie klucze odlatujących na południe dzikich gęsi. Lecą tysiące kilometrów, by na wiosnę bezbłędnie powrócić do swoich gniazd.

     Sąsiedzi dziwili się, że nie mam telewizora i nawet chcieli mi go dać. Odpowiadałem, że po co mi telewizor. Najlepsze dwa kanały i tak oglądam; patrzę przez jedno okno i mam National Geographic, patrzę przez drugie i mam Animal Planet. Wszystko live czyli na żywo. A wiadomości mogę sobie przeczytać w gazecie. Nie oglądałem telewizji, a w zamian miałem coś, o czym nałogowy oglądacz nawet nie śnił.

     Nie mogę opowiedzieć wszystkiego, wyszłaby z tego książka, a mam napisać w miarę krótki list... W każdym razie chciałbym mieszkać ze swoją rodziną na wsi: żona, ja i dzieci. Dużo dzieci! Duuużo! Kocham dzieci!

     Opowiem Ci krótką historyjkę... Wyobraź sobie, że idziesz ulicą małego miasteczka. Jest słoneczny, spokojny poranek... Nagle spostrzegasz w oddali kłęby dymu, unoszące się nad jednym z domów. Przyspieszasz kroku. Podchodzisz bliżej. Widzisz, że płonie dom. Wokół stoją ludzie, nerwowo rozmawiając i gestykulując. Niektórzy gorączkowo w wiadrach noszą skądś wodę. Czy wezwali straż pożarną? - myślisz - Przecież tak nigdy nie ugaszą ognia. Słyszysz kobietę, najprawdopodobniej sąsiadkę, która z płaczem mówi, że w domu jest chyba dziecko. Nie chce sama w to wierzyć... W końcu krzyczy: Na pewno tam jest! Widziała, że matka wychodziła z domu, ale bez dziecka. Czasami tak robiła. Dzieciak o tej porze zwykle śpi i mogła w tym czasie wyjść, żeby zrobić zakupy... Twoje usta milkną, ale serce krzyczy: Ludzie! Tam jest dziecko!... Niespodziewanie jakiś młody mężczyzna podbiega do drzwi płonącego domu. Są zamknięte. Szamocze się z nimi, kopie z całej siły. W końcu puszczają. Wbiega do środka. Wszyscy zamarli... Ty modlisz się. Po raz pierwszy w życiu tak szczerze i głęboko... Czas płynie powoli, bardzo powoli... I oto jest, wybiega z płaczącym malcem... Cóż za ulga! Bogu niech będą dzięki! Ulga, ulga, choć dom płonie dalej. Płonie i garaż z samochodem. Niechby - myślisz - spaliło się jeszcze dziesięć domów i dziesięć garaży! Najważniejsze, że dziecko uratowane!

     Wróćmy do rzeczywistości... Przyznasz, że mężczyzna uczynił coś wielkiego, niewypowiedzianie wielkiego. Bohater! Uratował życie dziecka, jedyne i niepowtarzalne. Nigdy ktoś taki się nie narodził, ani się nie narodzi. Życie ludzkie jest bezcenne. Ma wartość nieskończenie większą od jakiejkolwiek rzeczy... A teraz uważaj, co powiem: uratować życie dziecka i dać życie dziecku to mniej więcej to samo, nieprawdaż? Dać życie człowiekowi to wielka, wielka rzecz. Jest ono, niepowtarzalne, bezcenne... Ma wartość nieskończenie większą od jakiejkolwiek rzeczy... A jednak - popatrz - ilu mężczyzn, ile kobiet nie chce czynić owej rzeczy niewypowiedzianie wielkiej, jaką jest danie życia człowiekowi. Wolą mieć więcej rzeczy materialnych... Mówi się: Nie stać nas na drugie dziecko. Często mówią to ludzie naprawdę zamożni. Tak powiedział np. pewien znany włoski piłkarz. Zarabia krocie, ale nie stać go na drugie dziecko! Podobnie twierdzą i inni, którzy wprawdzie nie zarabiają milionów, ale obiektywnie rzecz biorąc mogliby mieć jeszcze wiele dzieci.

     Rozejrzyj się wokoło, a sama zobaczysz... Popatrz przy okazji, ile jest agresji w stosunku do rodzin wielodzietnych, takiej bezinteresownej złości, syczenia jak żmija, albo kiwania głową z politowaniem... Nad sobą pokiwajcie głową materialiści, egoiści! (Bardzo żałuję, że nie mam 15 braci i sióstr). Ciekawe, kto będzie zarabiał na Wasze emerytury. Jeśli nie będzie miał kto, to dopiero przyjdzie nędza. A jak się, nie daj Boże, zachoruje to starczy na aspirynę i rutino-scorbin. I będzie się siedzieć samemu w domu starców. Nikt nie przyjdzie odwiedzić. I wtedy tzw. lewica jak zwykle zatroskana o dobro ludu, rozwiąże wszelkie Wasze problemy... przy pomocy eutanazji. Zawsze mieli genialne pomysły na rozwiązywanie problemów społecznych: zabić, deportować, zesłać do gułagu, zamknąć w więzieniu...

     Ja wolę ludzi niż rzeczy. Wolałbym raczej życie ubogie w otoczeniu gromadki dzieci, niż życie z jedynakiem w otoczeniu wielu luksusowych rzeczy. Zresztą bieda to rzecz względna. Jak myślisz, kto jest bogatszy: ktoś kto ma 10 dzieci, marny dom na wsi i porusza się autobusem, czy ktoś kto ma 10 willi, 1O samochodów i żadnego dziecka? No, kto jest bogatszy?..

     Napisał do mnie pewien anioł. Nazywa się Ola i jest studentką II roku anglistyki: Większość ludzi uważa mnie za "kobietę wyzwoloną" i wróżą mi, że na pewno zostanę tzw. "kobietą sukcesu". A mnie się chce wtedy w środku śmiać. No bo, kto to w ogóle jest ta kobieta wyzwolona, kobieta sukcesu?... "Wydaje się ich być coraz więcej. Są to kobiety, które przedkładają karierę zawodową ponad wszystko inne. To fakt, zdobywają tytuły, pozycję, dobrze zarabiają, ale nie wyglądają mi na naprawdę szczęśliwe. Ja więc dziękuję za taki sukces!!! Dla mnie sukcesem będzie, jeśli będę mogła spełniać się w miłości, jeśli będę mogła uszczęśliwiać moją Drugą Połowę i przyczyniać się do jej wzrostu, i jeśli potem ta nasza miłość będzie wydawać kolejne owoce w postaci dzieci... Dla mnie sukcesem będzie dzielić życie z człowiekiem, którego kocham, i jeśli będę miała dużo buziek do całowania na dobranoc... Marzę o całej gromadce dzieci. Czuję, że moim największym powołaniem jest być żoną i matką... Chciałabym być tłumaczem, nauczyć się innych języków. Ale po co mi te i inne "osiągnięcia" zawodowe, skoro nie będę się miała z kim dzielić szczęściem ich zdobycia? No po co? Będę wracać do domu razem ze swoim tytułami i stanowiskami... I co? Będę dla tych tytułów przygotowywać obiad czy kolację, siadać z nimi do stołu. Tak, to rzeczywiście będzie prawdziwy "sukces"... jak wiele kobiet daje się przekonać mniemaniu, że odniesienie sukcesu w życiu jest równoznaczne z wyrzeczeniem się założenia rodziny, a przynajmniej nieposiadaniem dzieci. Dla mnie widok każdego kolejnego dziecka potęgowałby odczucie sukcesu. Każde maleństwo byłoby dla mnie jeszcze jednym sukcesem.

     Mówi się tak: Przecież trzeba dziecku zapewnić godziwe warunki życia. Racja!... Jakie są te godziwe warunki życia? - zapytam. Po pierwsze, dziecko ma dobre warunki do rozwoju, kiedy wychowuje się w otoczeniu braci i sióstr. Wtedy uczy się stale, od rana do wieczora i w sposób naturalny: dzielenia się, pomocy, współczucia, otwartości, szacunku dla innych, współpracy, zwyciężania konfliktów, altruizmu, itd. Niegodziwym byłoby pozbawienie dziecka środowiska braci i sióstr, bez poważnych przyczyn.

     Cóż z tego, że ów jedynak ma własny pokój, a w nim komputer, telewizor, video, stereo (żyje - popatrz -w świecie przedmiotów, a nie osób). Cóż z tego, że chodzi do prywatnej szkoły, na letnie kursy językowe w Londynie i kursy jazdy na nartach w Alpach... To miałyby być godziwe warunki życia? Warunki wprost idealne, żeby zostać klasycznym egoistą, zawsze niezadowolonym, zblazowanym, życiowym kaleką. Rodzice nie mają dla dziecka czasu, bo muszą zarabiać pieniądze, by zapewnić mu godziwe warunki... Znany scenariusz. Na koniec trzeba jeszcze czasami wydać dużo pieniędzy na wizyty u psychoterapeutów albo kurację w jakimś dobrym zakładzie odwykowym.

     Uczenie się to nie tylko zdobywanie wiedzy albo nabywanie umiejętności. Znacznie, znacznie ważniejsze jest uczenie się wartości i nabywania cnót. Uczony człowiek, kompetentny, "profesjonalista" nie zawsze znaczy dobry człowiek. To, czy ktoś jest np. "chodzącą encyklopedią", albo zna "perfect" ileś tam języków, itp. jest ważne, ale drugorzędne. Dosyć powszechne jest obecnie myślenie odwrotne. Och, Pan Doktor! Kłaniam się Panu Doktorowi! A to, że Pan Doktor po pracy dorabia sobie w swoim prywatnym gabinecie mordowaniem dzieci nienarodzonych albo udzielaniem "porad sercowych" w "Bravo" czy gdzieś tam, jest mniej istotne. I nie zależałoby mi tak bardzo, aby moje dzieci - jak się to mówi - zaszły wysoko. Znam pewnego pana, który jest prezydentem i przy okazji obrońcą pornografii. Stokroć wolałbym, żeby mój syn był uczciwym szewcem niż takim prezydentem!

     Obecność rodzeństwa i - po drugie - miłość rodziców są najważniejszymi warunkami rozwoju dziecka. Nie trzeba kończyć pedagogiki, żeby to wiedzieć. Miłość zaś płynie - jak wiemy - z serca a nie z portfela. Z miłością trzeba dawać dzieciom przede wszystkim wartości, a nie przedmioty. No, ale daje się to, co się ma. Jedni dają umiłowanie Boga i ludzi, uczciwość, odpowiedzialność, patriotyzm, itd., itd., inni zaś komputery, sprzęt video, motorynki, samochody, a poza tym umiłowanie pieniędzy, przyjemności, luksusu, władzy, dążenie do własnych celów choćby po trupach, egoizm w stu innych jeszcze odmianach. Co Ty byś chciała dawać swoim dzieciom?...

     Wciąż ze zdumieniem odkrywam w sobie podobieństwo do rodziców; w sposobie myślenia, patrzenia na różne sprawy, przeżywania świata i różnych wydarzeń. Przekazywanie wartości dzieciom przez rodziców odbywa się w jakiś niesłychanie misterny sposób. Nie tylko słowem, ale całym duchowym klimatem, który rodzice wokół siebie tworzą. Dziecko asymiluje ów klimat duchowy wraz z tym, co go tworzy.

     Widzę, że rodzice przekazali mi w dzieciństwie duży majątek. Nie materialny, ale duchowy. Materialnie mieli się zawsze bardzo przeciętnie. Odziedziczę drobiazgi. Ale jeśli chodzi o sprawy ducha, byli i są bardzo majętni... Święci to książęta, królowie. Po nich dziedziczy się skarby... Moim rodzicom przekazali w spadku duchowy majątek ich rodzice. Pracowali na niego z pewnością w pocie czoła. Praca w potocznym znaczeniu przynosi dobra materialne, praca nad sobą dobra duchowe.

     Muszę nie tylko utrzymać, ale pomnożyć to, co otrzymałem... Czasami zdarza się, że ktoś urodził się w duchowej nędzy, a w ciągu swego życia wypracował wielki majątek. Pan Bóg jest niebywale hojny dla tych, którzy pracują gorliwie na jego poletku. Ba, każdy może zostać milionerem... Odwrotna sytuacja też jest możliwa. Duchowy majątek, na który pracowały pokolenia, zostaje roztrwoniony.

     Słyszę czasami taką opinię: Kowalski nie chodzi do Kościoła a i tak jest dobrym człowiekiem. I ma to być niby dowód na to, że nie trzeba chodzić do Kościoła, żeby dobrze żyć. Możliwe, że Kowalski żyje całkiem nieźle. Po prostu nauczył się tego w dzieciństwie. Ale tego, co otrzymał, nie będzie pomnażał, bo zamknął się na Boga, od którego pochodzi wszelkie dobro. Nawet nie zachowa tego, co otrzymał, bo bez łaski Bożej będzie ulegał złu. Swoim dzieciom - obawiam się - przekaże szczątki otrzymanego spadku. A co oni z kolei przekażą dalej?

     Prawda, że dzieci nie wychowują tylko i wyłącznie rodzice. Zależność jest prosta: im mniej czasu mają rodzice dla dzieci, tym bardziej wychowuje je kultura masowa, środowisko rówieśników, szkoła, państwo. Ciarki mi przechodzą po plecach, kiedy myślę, czego można się nauczyć patrząc na telewizję, czytając tzw. "czasopisma młodzieżowe", grając w gry komputerowe, itd. Czego to można nauczyć się nawet w szkole!

     W dzisiejszych czasach - dochodzę do wniosku - obecność mamy w domu jest niezbędna. Nie tylko wieczorem, zmęczonej po 8-godzinnej pracy. Stworzyć godziwe warunki życia dla dzieci? Słusznie! Cóż ważniejszego dla nich niż poczucie, że jest ktoś kto na nie czeka, kiedy wracają ze szkoły do domu. Że jest ktoś, kto się o nie troszczy, ktoś kto je przytuli, porozmawia, wytłumaczy, odpowie spokojnie na pytania. To są godziwe warunki życia dla dziecka! I cóż ważniejszego dla matki niż bycie z własnymi dziećmi. Przecież z kimś, kogo się kocha. No właśnie, ale trzeba kochać.

     Ja też z radością, jestem pewien, spotykałbym się z dziećmi. Wieczory byłyby zarezerwowane na spotkania całej rodziny. Nie na wgapianie się w telewizor. Nie rozumiem, dlaczego jakieś pudło miałoby być ciekawsze niż żywy człowiek? Niż moje własne dzieci?... Opowiadalibyśmy sobie o tym, co widzieliśmy, przeżyliśmy. Gralibyśmy w Chińczyka, wspólnie śpiewali, czytali, modlili się, chodzili na Mszę św., planowali co zrobimy, uprawiali razem ogród itd. Radością dla ojca jest być ze swoimi dziećmi. Podziwiać największe dzieło Stwórcy. Podziwiać ich rozwój, spontaniczność, prostotę, niewinność. Uczyć się od nich wielu rzeczy. Prawda, trzeba mieć do tego trochę pokoju w sercu.

     A skąd pieniądze - może zapytasz - na utrzymanie dużej rodziny, tym bardziej, że mama miałaby być w domu. Spokojnie! Mam trochę pomysłów na zarabianie. Poza tym z zasady żylibyśmy ubogo. Na wzór św. Rodziny z Nazaretu. Mniej "mieć", więcej "być". Z zasady żadnych luksusów, żadnych zbędnych rzeczy, żadnych zachcianek. Dzieci pewnie by się dziwiły, dlaczego w domu nie ma różnych sprzętów, które mają inni. Tłumaczyłbym im to. Powiedziałbym także o tych, którzy mają się znacznie gorzej. Pojechalibyśmy np. zawieść coś do domu dziecka. Myślę, że stać by je było na wyrzeczenia.

     Zresztą, nie obawiałbym się zbytnio o przyszłość. Bóg jest troskliwym Ojcem. Pan Jezus, popatrz - tak mówi: Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać... Przypatrzcie się ptakom w powietrzu: nie sieją, nie żną i nie zbierają do spichrzów, a Ojciec wasz niebieski je żywi. Czyż wy nie jesteście ważniejsi niż one? (Mt 6, 25-26).

     I jeszcze raz powtarza: Nie troszczcie się więc zbytnio i nie mówcie: co będziemy jeść? Co będziemy pić? Czym będziemy się przyodziewać? Bo o to wszystko poganie zabiegają. Przecież Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie. Starajcie się naprzód o Królestwo Boże i o Jego sprawiedliwość a to wszystko będzie wam dodane (Mt 6,31-33). Wielka obietnica samego Chrystusa! Powtórzona dla podkreślenia dwa razy. Wierzę, albo jestem poganinem?

     Drogie Siostrzyczki! Muszę już kończyć, choć dużo chciałbym jeszcze powiedzieć... Do spotkania przy następnej okazji. Niech Wam Pan błogosławi.

 

Wasz starszy brat, Jaś Bilewicz


Publikacja za zgodą redakcji

nr 3-4/2001


List do chłopców I


prawdziwe szczęście...

     Kochani Bracia!

     Napisałem list do dziewcząt (nie musicie go czytać), ale Wam też chciałbym coś powiedzieć. Najpierw oczywiście dziewczęta. Szanujemy je (bo to przecież przyszłe matki), cenimy, podziwiamy, jesteśmy wobec nich rycerscy, usłużni, pomagamy im, jeśli trzeba, jednym słowem - kochamy je.

     Dziewczyny można kochać albo pożądać, prawda? Albo, albo. My kochamy! Czystą miłością.

     Czasami z pewnością zastanawiasz się, jaka będzie Twoja przyszłość... Chciałbyś skończyć szkołę, może studia, znaleźć mieszkanie, ożenić się, założyć rodzinę, odnieść jakiś sukces... I to wszystko ma służyć Twojemu szczęściu. Bo chciałbyś być szczęśliwy. Tak prawdziwie! A nie tylko robić dobrą minę do złej gry... Każdy chce być szczęśliwy... Ale nie każdy jest!

     Myślisz, że Ty na pewno będziesz? Na pewno? Czujesz się bezpieczny? Bardzo bym chciał, żeby tak było. Ale widzę też zagrożenie dla Twojego szczęścia... Od czego ono zależy?

     Jak będziesz miał znakomitą posadę, dużo pieniędzy, seksowną żonę, willę i Mercedesa to będziesz szczęśliwy? Może i tak. A może i nie. A może ktoś być np. listonoszem, zarabiać 1200 zł, nie mieć ani anteny satelitarnej ani video, jeździć autobusem albo rowerem, mieć pięcioro dzieci, a żonę nie tyle seksowną, co dobrą i mądrą, i być najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Prawda? Prawda! Szczęście nie zależy przede wszystkim od tego, ile będziesz miał pieniędzy, przyjemności, władzy, tytułów, itd., itd. Możesz dużo "mieć" i być bardzo nieszczęśliwy, możesz mało "mieć" i być bardzo szczęśliwy.

     Masz jakąś konkretną receptę na i szczęście? Nie zastanawiałeś się? Masz ważny cel. Musisz się także zastanowić jak go osiągnąć i dążyć do jego osiągnięcia. Sensowne?

     Jesteś ochrzczony, bierzmowany, wierzący. Wierzysz więc w to, co mówi Pismo Święte? Wierzysz! A mówi tak: "Znajdzie szczęście - kto zważa na przykazania, kto zaufał Panu - szczęśliwy" (Prz 16, 20)."...szczęśliwi, co dróg mych strzegą" (Prz 8, 32). "Szczęśliwy mąż, który nie idzie za radą występnych, nie wchodzi na drogę grzeszników... lecz ma upodobanie w Prawie Pana..." (Ps 1, 1-2).

     Tylko Bóg jest źródłem, Dawcą szczęścia. Tego prawdziwego!

     Bo są różne szczęścia, prawda?

     Pamiętasz przypowieść o dobrym Ojcu i synu marnotrawnym z Ewangelii j św. Łukasza (15, 11-32). Pewien człowiek miał dwóch synów. Żyli razem dostatnio, spokojnie, szczęśliwie. Pewnego dnia młodszy syn postanowił zabrać swoją część majątku i wyjechać w dalekie strony. Może ktoś podsunął mu tę myśl: "Sam przecież wiesz, co jest dla Ciebie dobre. Tu jest tak nudno, tam jest dopiero życie". I właśnie "tam" roztrwonił swój majątek (z nierządnicami - jak powiedział jego brat). Zaczął cierpieć niedostatek. Najął się do pasania świń i nawet gotów był jeść to, co one... Pewnego dnia zastanowił się. Przypomniał sobie pokój, dostatek, bezpieczeństwo, miłość rodzinnego domu. Postanowił wrócić i przeprosić Ojca.

     Pewien obraz uniwersalny, zawsze aktualny. Może się odnosić do każdego. Ojcem jest Bóg. Jego dziećmi - my. Młodzi posiadają pewien majątek. Mam na myśli duchowy majątek. Prawdziwe skarby: idealizm, optymizm, odwagę, bezinteresowność, umiłowanie dobra, tęsknotę za wielkimi wartościami, chęć poszukiwania prawdy. To wszystko przecież pochodzi od Boga. To jakaś część Bożego majątku otrzymana na chrzcie i pomnażana w Eucharystii.

     Może ktoś jednak odejść od Ojca i roztrwonić ten majątek. Utracić optymizm, utracić umiłowanie prawdy i dobra, utracić ideały i pragnienie ich osiągnięcia. Utracić pokój, radość, wiarę, miłość. Co wtedy pozostaje? Duchowa nędza. Tę nędzę ilustruje obraz pasania świń i chęć jadania z nimi. To obraz stanu duszy, w jakim każdy może się znaleźć. Wielu młodych niestety znajduje się na etapie trwonienia majątku duchowego, który dał im Bóg. Najczęściej zostali skuszeni jakąś propagandą złych ludzi. Na razie jest jeszcze wesoło, można się bawić, jeszcze konto duże. Ale nie powiększa się. Mogłoby się powiększać! Zaś pomniejsza się, powoli, powoli...

     Przypowieść kończy się "happy endem". Syn powrócił do Ojca, który z radością go przyjął. Nie było to z pewnością łatwe. Sama decyzja powrotu nie była łatwa, a potem jeszcze droga daleka, trudna, bo człowiek rozbity, słaby, wycieńczony... Wszystko dobre, co się dobrze kończy.

     Pan Bóg ma bardzo wielu synów. Nie jeden odchodzi, wielu. Nie dla wszystkich jednak to odejście, jak widzimy z własnych obserwacji, kończy się tak szczęśliwie...

     Niektórzy odchodzą, trwonią majątek, ale nie wracają (choć mogliby to zawsze zrobić). Wstydzą się przyznać do swojej porażki? Może przyzwyczaili się po prostu do pasania świń i jadania z nimi i teraz nawet chwalą sobie ten "styl życia". "Ależ tak jest nam dobrze" - mówią. Nie chcą nigdzie iść. Zdają się być rzeczywiście zadowoleni. Rechoczą ze śmiechu, pewni siebie. Starają się zatrzymać tych, którzy się opamiętali... "Jesteście szczęśliwi?" Odpowiadają: "Tak! Tak!" Co byś powiedział: to jest prawdziwe szczęście..? Mam nadzieję, że nie chcesz być tylko w ten sposób szczęśliwy.

     Bóg jest jedynym dawcą prawdziwego szczęścia (i tego tu na ziemi, i tego wiecznego). Przez grzech i trwanie w nim odwracamy się, oddzielamy się od Boga, opuszczamy dom Ojca... A jeśli grzech najbardziej zagraża młodemu mężczyźnie? Tobie..? Oczywiście grzech nieczystości - tutaj są najsilniejsze pokusy. Może Ci się zdaje, że w seksie jest właśnie Twoje szczęście? Nie! Odwrotnie! Tu jest jedynie chwila przyjemności. Chwila przyjemności, a trwałe szczęście, to przecież dwie różne rzeczy. I jeżeli przyjemność jest grzeszna, to odbiera szczęście!

     Seks nie zawsze jest grzeszny, oczywiście. W małżeństwie może być bardzo dobry, miły Panu Bogu i błogosławiony przez Niego. Choć i małżonkowie mogą zgrzeszyć przeciwko VI i IX przykazaniu.

     Wśród grzechów nieczystych największym zagrożeniem dla chłopaka jest pornografia.

     Niektórzy mówią, że nie ma nic złego w pornografii, albo nawet, że jest dobra, np. pewien krytyk filmowy, czy pewien pisarz współpracujący z pornograficznym czasopismem (oni także, jak wszyscy, są postaciami z przypowieści o synu marnotrawnym, prawda? W którym miejscu byś ich umieścił?).

     Mądrości przybywa przeważnie wraz z wiekiem, ale nie zawsze. "Starzec" w tradycji kultury chrześcijańskiej to ktoś pełen pokoju, harmonii, dobroci, mądrości, cieszący się owocami swego życia, dzielący się doświadczeniem dla dobra innych. W tradycji kultury ateistycznej starzec jest niespokojny, bluźniący, deprawujący, lubieżny, albo zmartwiony, że nie jest dość podniecony seksualnie.

     A więc w pornografii nie ma nic złego, twierdzą niektórzy. Teraz dwa malutkie pytanka: czy chciałbyś, żeby Twoja siostra wystąpiła w "Panu Tadeuszu", albo "Potopie"? Jasne, dlaczego nie! A czy chciałbyś, żeby wystąpiła w filmie pornograficznym? No, bo przecież nie ma w nich nic złego - twierdzą niektórzy... Oczywiście nie chciałbyś, żeby Twoja siostra się rozbierała ku uciesze jakichś facetów, którzy akurat mają ochotę się podniecić. A tym bardziej, żeby się ktoś nią zabawiał wulgarnie, prymitywnie, zwierzęco ku uciesze jakichś facetów...

     Zetknięcie się z pornografią jest dla chłopaka w okresie dojrzewania katastrofą (dla każdego jest złem). Pornografia jest jak tajfun dla jego słabej, niedojrzałej jeszcze psychiki. Rozbudza pożądanie, z którym nie potrafi sobie radzić. Oglądanych obrazów nie można zapomnieć. Pojawiają się w wyobraźni, czy się tego chce, czy nie. Pobudzają na nowo myśli, uczucia, pragnienia, dążenia. Trudno skupić się na czymś innym, nawet ważnym. Zresztą inne rzeczy wydają się teraz w porównaniu z seksem mało atrakcyjne. Nic nie jest | atrakcyjne w porównaniu z seksem. Zapomina się o ideałach, ambicjach, planach, zasadach. Istnieje tylko jedna zasada: jak najwięcej zmysłowej przyjemności. Wszystkie inne rzeczy mają jej służyć. Nawet rzeczy najważniejsze się robi tylko dlatego, że trzeba, z przymusu, z obowiązku, dla zachowania pozorów, oczekując na nową porcję przyjemnych, zmysłowych wrażeń... Pożądanie stale rozrasta się. Myśli i pragnienia stają się coraz bardziej wyuzdane i perwersyjne. O kobiecie myśli się wyłącznie w kategoriach zabawki... Ten proces spustoszenia duchowego może zostać, choć z wysiłkiem, przerwany. Im później podejmie się decyzję porzucenia pornografii, tym trudniejsze jej zrealizowanie a wyrządzone szkody trudniej naprawić.

     Pornografia pociąga za sobą inne grzechy. Jeśli chłopak ogląda dobrowolnie pornografię, także masturbuje się. Ogląda się gołe panienki i onanizuje. Głupie, co...? I cóż to ma niby być, ta "wolność", o której się tyle mówi? Ten "nowoczesny styl życia"? Praktyczne uczenie się właściwych relacji z kobietami? Przygotowanie do małżeństwa? Do wierności małżeńskiej? Takie ma się relacje z kobietami, m.in. ze swoją żoną, jakich się nauczyło. Myśli i czyny je formują. Czego uczy oglądanie pornografii...? Kobiecie służy do podniecania mężczyzny i zaspokajania go seksualnie. Koniec lekcji. Nic poza tym. Pod wpływem takiej edukacji seksualnej nałóg masturbacji nazywają obecnie niektórzy "potrzebami seksualnymi", a zaspokajanie tego nałogu przy pomocy kobiety "kochaniem się"... Myślisz, że Twojej żonie wystarczy, jak będziesz ją tak "kochał?" A Tobie wystarczy taka "miłość?" Oczywiście, że nie! Ty chcesz żyć pięknie, szlachetnie, kochać prawdziwą miłością! Wiedz, że pornografia rozbudza w mężczyźnie pożądanie, które zabija zdolność miłowania, a przez to zabija właściwe relacje z kobietami, czyni kobietę zabawką, przedmiotem, który można używać nie biorąc za niego odpowiedzialności. Św. Paweł pisze: "Zadajcie więc śmierć temu, co jest przyziemne w waszych członkach: rozpuście, nieczystości, lubieżności, złej żądzy..." (Kol 3, 5).

     Musisz wyzbyć się pożądania, żeby umieć kochać, żeby zobaczyć, co kobieta może dać mężczyźnie, żeby zobaczyć, czym jest małżeństwo i współżycie małżeńskie. Musisz wyzbyć się pożądania, żeby być wolnym, odpowiedzialnym za życie swoje i innych, żeby zrealizować swoje ideały. Musisz wyzbyć się pożądania, żeby być szczęśliwym, bo jak można być szczęśliwym, a równocześnie: zniewolonym, ślepym, nieodpowiedzialnym, egoistycznym, poniżać i ranić innych, nawet najbliższych.

     Owo wyzbycie się pożądliwości nie jest łatwe. Podbudowuje je pornografia, nagość, zmysłowa moda, zachęta do "życia na luzie", które są wszechobecne. Otoczenie, w którym żyjesz, nie chce Ci ułatwić tego zadania wzrastania w człowieczeństwie. Przeciwnie, żyjesz w "kulturze śmierci", która chce uśmiercić to, co w Tobie szlachetne. Dorośli, politycy, dysponenci telewizji, prasy, itd. którzy powinni troszczyć się o Twoje dobro, mówią, że mamy przecież "wolność" i pornografia musi być. Swoją obojętność wobec zła ubrali w ładne słówka i nazywają "wolnością" albo "tolerancją". Umywają ręce jak Piłat. Ale nie możesz po prostu zrzucić odpowiedzialności za swoje życie na innych i zadowolić się takim "rozwiązaniem problemu", bo to nie jest żadne rozwiązanie. Oni zdadzą przed Bogiem rachunek m.in. ze swojej wolności i tolerancji, Ty zdasz rachunek ze swoich wyborów, ze swojego życia. Nie musisz przegrywać! Nie jesteś skazany na porażkę!

     Co zrobić, by zwyciężyć?

 

     Ojciec św. Jan Paweł II tak mówił: "...Czystość serca jest każdemu człowiekowi zadana. Musi on stałe podejmować trud opierania się siłom zła, tym działającym z zewnątrz i tym wewnątrz - siłom, które chcą go od Boga oderwać. I tak w sercu ludzkim rozgrywa się nieustannie walka o prawdę i szczęście.

     Aby zwyciężyć w tej walce, człowiek musi się zwrócić ku Chrystusowi. Może zwyciężyć tylko umocniony Jego mocą..." (Sandomierz, 12.06.99).

     Niech Ci Pan błogosławi w Twoim poszukiwaniu szczęścia i walce o nie.

 

Twój brat, Jan Bilewicz


Publikacja za zgodą redakcji

nr 5-8/2000



List do chłopców II


prawdziwe szczęście cd...
     Pozdrawiam Was! Cześć! Jestem jeszcze we Włoszech, ale chciałbym już wrócić do kraju. Nie wstydzę się powiedzieć, że tęsknię za Polską. Wiem dokładnie, gdzie jest moja ojczyzna.

     Forma Wam dopisuje na rozpoczęcie nowego roku szkolnego? Jesteście jak sportowcy rozpoczynający zawody. Trzeba się będzie napocić, żeby ukończyć je z dobrym wynikiem. Bez wysiłku trudno liczyć na sukces! Zgadza się?

     Czy pamiętacie, o czym to ja pisałem ostatnio? O szczęściu, o Waszej i mojej przyszłości, o miłości... Głównie o szczęściu. No, właśnie, dużo o tym, jak być szczęśliwym. Bo w gruncie rzeczy wszystkim nam bardzo na tym zależy. Pragniemy być szczęśliwi. Jednym się to udaje, innym nie. Dzisiaj też trochę na ten temat, ale nie tylko...

     Przed szkołą w pewnym dużym mieście stało dwóch młodych mężczyzn. Obaj modnie ubrani, zadbani, kulturalni, nie jakieś tam "lumpy". Stali i rozmawiali przyjaźnie z wychodzącymi uczniami. Niby od niechcenia proponowali narkotyki; nie chcą żadnych pieniędzy, tym razem po kumpelsku podzielą się tym, co mają. A te "prochy", które rozdawali bardzo silnie uzależniają. Nawet po jednorazowym użyciu. Taki wynalazek to wielka gratka dla dealera. Wprawdzie oznacza śmierć klienta, ale zanim umrze, sporo "kasy" można z niego wycisnąć.

     Skąd bierze się okrucieństwo i bezwzględność w tych "handlarzach śmierci"? Niszczą z zimną krwią stojących u progu dorosłości ludzi, którzy mają swoje plany, marzenia, ideały. "Synowie diabła" - powiedział ktoś - "synowie diabła". Jak się to stało, że stali się źli? Dlaczego jedni stają się źli i coraz gorsi, a inni coraz lepsi, coraz szlachetniejsi?

     Zastanawiam się, jak ludzie różnie widzą świat, innych, siebie... Mówi się, że ktoś widzi wszystko "w czarnych kolorach", albo patrzy "przez różowe okulary". Ale nie tylko to, bogactwo życia wewnętrznego człowieka jest ogromne. Jaka jest jakość "życia wewnętrznego" człowieka, który zarabia na ludzkiej śmierci? Czy ktoś taki potrafi kochać kogokolwiek: swoją matkę, swoją żonę? Czy "sprzedawca śmierci" umie pomyśleć o człowieku z troską? Czy ma jakieś nadzieje, poza tą, żeby go nie "wsadzili do pudła", albo nie zlikwidował konkurencyjny gang? Czy świat może być dla niego piękny? Czy potrafiłby zachwycić się czymś? Czy interesuje go prawda? Czy jest szczęśliwy? Nie! Ma pieniądze, najlepsze samochody, dziewczyny. Gdyby mógł przez chwilę przeżywać świat tak jak Ty, pomyślałby zapewne, że znalazł się w niebycie! Sokrates powiedział, że gorszy jest los zabójcy, niż jego ofiary. Może gorsze jest życie handlarza narkotyków, niż narkomana - jego ofiary.

     Potrafiłby usprawiedliwić, obronić swoje działanie? Z pewnością! Powiedziałby prawdopodobnie: "Przecież mamy wolność, a ja nikogo do niczego nie zmuszam." Mała szansa, że pewnego dnia uderzy się w piersi i uświadomi sobie, że zarabia na śmierci. Mała szansa. Ci ludzie są tak zniewoleni, jak ich ofiary. Niewolnicy - zgodzisz się? Zło zniewala. Ślepi - zgodzisz się? Nie widzą ani prawdy o sobie, ani o tym, co robią. Zatarła się dla nich granica między dobrem a złem, miedzy prawdą a fałszem, wolnością a zniewoleniem, szczęściem a nieszczęściem.

     Nie uważają, że robią coś złego. Wręcz odwrotnie, mają świetny kontakt z młodzieżą, są sprawnymi organizatorami. To może by ich mianować dyrektorami szkół? Co byś powiedział na taki pomysł? Zgodziłbyś się? To, że oni uważają, że nie robią nic złego, nie zmienia ani trochę faktu, że popełniają wielkie zło. Mogą sobie myśleć i mówić swoje. Żyją w kłamstwie, oszukują siebie, czy widzisz to? To ważne! Zło, które popełniają, istnieje obiektywnie, niezależnie od ich opinii, bo to nie oni ustalają, co jest dobre, a co złe. Nie człowiek to ustala według swojego kaprysu... Skąd wiemy, co jest dobre, a co złe, skoro sami tego nie ustalamy? Pan Bóg to powiedział! Pan Bóg powiedział na przykład: "nie zabijaj".

     A teraz wyobraź sobie następującą sytuację: pewien dyrektor z telewizji postanowił dać trochę czasu na antenie zwolennikom "wolnego" handlu narkotykami. "Musimy być tolerancyjni - powiedział - Niech sobie myślą co chcą. Mamy wolność" - dodawał. No i co by mówili? Właśnie, że mamy wolność, a oni nikogo do niczego nie zmuszają. Sprzedają swój "towar" tak, jak inni sprzedają inne rzeczy. Że zachęcają? Trochę, bo w handlu potrzebna jest reklama. Bussines is bussines... W tych programach wkrótce byś znalazł tzw. ekspertów, oczywiście z tytułami naukowymi. I wszyscy mówiliby to samo: "Jest wolność...,nikogo się do niczego nie zmusza...,wszystko jest O.K.". Potem pojawiłyby się inne "autorytety": pisarz, gwiazda filmowa, a może nawet jakiś ksiądz z zagranicy. Wypowiedziałby się również Pan Prezydent. Elegancko ubrany, uśmiechnięty, zadowolony, spokojnym głosem oznajmiłby, że jest oczywiście za wolnością i tolerancją. No, ewentualnie zrobimy sobie referendum i wspólnie ustalimy, co jest dobre, a co złe. Wystąpiliby również czasami przeciwnicy handlu narkotykami, ale mówiliby bez wyrazistości, mętnie, bez przekonania.

     W końcu i Ty byś może zaczął mieć wątpliwości, i dla Ciebie zaczęłyby się zacierać granica między dobrem, a złem. Bo całkiem sensownie to wszystko brzmi: wolność, nie ma przymusu...

     Myślisz, że wątpliwości mieliby rodzice, ci którzy patrzyli na agonię swoich uzależnionych dzieci? Patrzy się bezsilnie na własne dziecko, szamoczące się ze śmiercią przez wiele miesięcy, lat. To właśnie oni by Ci powiedzieli, że nie wolno kusić, nie wolno stwarzać okazji do zła, że człowiek jest słaby, że łatwo popełnia błędy, działa pod wpływem chwili, że właśnie młodych należy ochraniać. To oni by Ci powiedzieli, że tolerancja, a tolerowanie zła to dwie zupełnie różne rzeczy, i że "wolność" w czynieniu zła to nie wolność, lecz przestępstwo.

     Człowiekowi trudno się przyznać do tego, że potrzebuje obrony przed złem, ponieważ to oznacza, że jest słaby. Chcielibyśmy uważać się za mocnych. "Ja poradzę sobie w każdej sytuacji - myślimy - a inni mnie nie interesują". Wiedz, że na dłuższą metę wszyscy jesteśmy słabi.

     Sądzisz, że nie do pomyślenia jest pokazywanie w telewizji zwolenników "wolnego" handlu narkotykami? Nie jestem o tym tak zupełnie przekonany. Zapytaj swoich rodziców, czy 15, 20 lat temu były do pomyślenia występy w telewizji ludzi zachwalających pornografię, albo panienek lekkich obyczajów, które opowiadają przed kamerami, ilu to miały kochanków i jak dobrze im ta "wolna miłość" zrobiła? Zapytaj, czy można było zobaczyć w telewizji film pornograficzny? Albo znaleźć numery telefonów prostytutek w zwykłej gazecie, czy po prostu spotkać je przy drodze?

     Dokąd zmierzamy? Czy to jest właśnie "rozwój", "postęp"? Czy raczej cofanie się do czasów Cesarstwa Rzymskiego w okresie przed upadkiem? Rozwój ekonomiczny nie oznacza rozwoju moralnego. Rzeczy nie do pomyślenia zdarzają się, potem - jeśli im się stanowczo nie sprzeciwia - powtarzają się, potem się je akceptuje, aż w końcu stają się zwyczajnymi, codziennymi. Oswajanie ze złem odbywa się powolutku, powolutku, małymi kroczkami. Owoce (gorzkie) zbiera się dopiero po jakimś czasie. Zobacz jakiś film nakręcony 15, 20 lat temu i porównaj z tymi pokazywanymi obecnie w telewizji po godz. 20, czyli w porze największej oglądalności. Różnica znaczna! Jest to rozwój ku dobremu? Coraz więcej znajdujemy inspiracji do czynienia dobra? Czy telewizja i inne media wywołują tak często dobre myśli, dobre pragnienia, dobre zamiary?

     Środki masowego przekazu służą często do oswajania ze złem, zacierania granicy między dobrem a złem, propagandy i apoteozy zła. Czyni się to pod szczytnymi hasłami "wolności i tolerancji". Problem stary jak świat. Już 2 tysiące lat temu Pismo św. mówiło: "Wolność im głoszą, a sami są niewolnikami zepsucia" (2 P 2,19)

     Młodzi ciągle są obiektem bardzo wyrafinowanej kampanii propagandowej. Niewolnicy zepsucia głoszą im "wolność". Założyli nawet w tym celu czasopisma dla młodzieży. Tobie usiłuje się wmówić, że pornografia - trucizna niezwykle jadowita - jest rzeczą zwykłą i powinna być sprzedawana w każdym kiosku. Że masturbacja jest rzeczą normalną, wręcz "wskazaną". A seks możesz sobie uprawiać kiedykolwiek, gdziekolwiek, z kimkolwiek, ale musisz mieć prezerwatywę. Jest "konieczna, niezbędna, ani się waż żyć bez niej"! Prymitywne, wulgarne, niebezpieczne! Prawdziwie diabelski posiew.... Już dostrzegłeś, że zło jest zawsze złem, bez względu na to, co pokazują w telewizji, mówią w radio, piszą w gazetach.

     Co na to wszystko władze, których pierwszym zadaniem powinna być troska o dobro obywateli. Co robią, żeby obronić nas przed tym zalewem zła? A głowa państwa, prezydent Kwaśniewski? Głowa państwa nie broni Ciebie, ale producentów i dealerów pornografii! Nieszczęście gorsze niż powódź z 1997 r.

     A może nie jest to znowu tak bardzo istotne, czy zachowuję przykazania czy nie, żyję dobrze czy źle? Byle było przyjemnie i wesoło, byle jakoś się urządzić, byle wszystko było zgodne z prawem...Przy takiej filozofii życie jest przyjemne i wesołe tylko przez jakiś czas. Dłuższy, albo krótszy, najczęściej krótszy. Wiesz dlaczego? Bo tam gdzie zło, tam też Zły... Tam gdzie zło, tam Zły, logiczne? Modlimy się tak: "Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię Twoje ...i nie wódź nas na pokuszenie, ale nas zbaw ode Złego." Dlaczego prosimy Boga, aby wybawił nas od Złego, czyli Szatana? Bo Szatan chce nas oszukać, zniewolić, poniżyć, zaślepić, zniszczyć nawet zabić. A jego największym sukcesem jest oddzielenie człowieka od Boga - źródła Miłości, Pokoju, Prawdy, Piękna, Mądrości, Szczęścia - na zawsze.

     Pan Jezus mówi do swoich uczniów o Szatanie wiele razy. Nazywa go "Złym", "Kusicielem", "przeciwnikiem", "Zabójcą", "kłamcą i ojcem kłamstwa". Istnieje - powtarza wielokrotnie Jezus - Szatan. Jak go sobie wyobrażasz? W każdym razie to nie taki "gość" z rogami, ogonem i kopytami, tak jak Pan Bóg to nie taki "dziadzio" z siwą brodą, siedzący na chmurce. Szatan jest istotą duchową, a więc niewidzialną, choć realnie istniejącą, niezwykle inteligentną, przebiegłą.

     Obok świata materialnego, widzialnego, istnieje jeszcze cały świat. duchowy, którego nie dostrzegamy przy pomocy zmysłów.

     Nie wszystko, co realnie istnieje, jest przez nas widziane! Musimy czasami po prostu wierzyć ludziom, którzy znają się lepiej niż my. Na przykład tlen, nie widzę go, więc nie istnieje? Nie możesz bez niego żyć! A prąd elektryczny? Nie ma go, bo go nie widać? Lepiej jednak - uwierz - nie wkładać palca do gniazdka. A promieniowanie radioaktywne? Widać je? Gdyby Ci ktoś proponował przyjemny odpoczynek pod Czarnobylem, za darmo, pojechałbyś? Czy lepiej by było uwierzyć ludziom, którzy cię znają i dobrze Ci życzą.

     Jezus mówi Ci, a za nim Jego Kościół od 2 tysięcy lat, że jest Szatan, Zły, nieprzyjaciel Boga i człowieka. Także Twój nieprzyjaciel, nie jesteś wyjątkiem. Pan Jezus dobrze Ci życzy? Może bezpieczniej byłoby uwierzyć...

     W pewnym znanym chrześcijańskim tekście czytamy, że Chrystus, choć żyje wśród nas, jest obecny wśród nas, to przecież nie ma rąk, ma jedynie nasze ręce, by nimi wykonywać swoją pracę. Nie ma ust, jedynie nasze usta , aby głosiły Jego naukę. I nie ma nóg, ma jedynie nasze nogi, by kierowały ludzi na Boskie ścieżki. Parafrazując ten tekst, można powiedzieć, że Zły żyje wśród nas, ale nie ma ani rąk, ani nóg, ani ust. Posługuje się ludźmi, którzy (może nawet nieświadomie, nie wiem) kuszą, namawiają, przekonują do złego. Sieje Bóg przez swoich "synów", sieje i diabeł przez swoich. Jak można zostać "człowiekiem Złego"? Bardzo prosto, przez trwanie w ciężkim grzechu. "Komu bowiem kto uległ, temu też służy jako niewolnik." - pisze św. Piotr (1 P 2 ,19).

     Jak sobie wyobrażasz tych "ludzi Złego"? Naiwnie patrzymy na świat. Czujemy się tacy bezpieczni; wszyscy są tacy dobrzy, a zwłaszcza ci elegancko ubrani, wykształceni, elokwentni, profesjonalni panowie i panie - to na pewno dobrzy ludzie - myślimy. Może nie wszyscy... Na procesie norymberskim wykonano test na inteligencję największym zbrodniarzom hitlerowskim. I cóż się okazało? Byli wśród nich nawet geniusze, a wielu z inteligencją wybitną. A jacy organizatorzy! A jacy solidni! Najpierw inteligentnie, efektywnie, profesjonalnie, siali kłamstwo, by zdobyć władzę, a później równie profesjonalnie prześladowali, torturowali, mordowali bezbronnych i niewinnych ludzi. Nie jest najważniejsze jak wysoki poziom inteligencji, zdolności, wiedzy ma człowiek. O wiele ważniejsze jest to, komu służy tą swoją inteligencją, Bogu czy diabłu.

     Wiesz, co mówią środki masowego przekazu na temat czystości, seksu, miłości. A co mówi Pan Bóg? Oto kilka cytatów. "Słyszeliście, że powiedziano: Nie cudzołóż. A Ja wam powiadam: Każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już się w swoim sercu dopuścił z nią cudzołóstwa" (Mt 5,27-28). "Nie powołał nas Bóg do nieczystości, ale do świętości. A więc, kto to odrzuca, nie człowieka odrzuca lecz Boga..." (1 Tes 4, 7-8). "Albowiem wolą Bożą jest wasze uświęcenie: powstrzymywanie się od rozpusty, aby każdy umiał utrzymywać ciało własne w świętości i we czci, a nie w pożądliwej namiętności, jak to czynią nie znający Boga poganie" (1 Tes 4,3-5). "Zadajcie więc śmierć temu, co jest przyziemne w waszych członkach: rozpuście, nieczystości, lubieżności, złej żądzy (...). Z powodu nich nadchodzi gniew Boży na synów buntu" (Kol 3,5 -6). Nie jest to popularne zdanie - zdaję sobie z tego sprawę - komuś zależy na tym, abyśmy stawali się raczej coraz gorszymi. Już wiesz komu? A szczęście jest tam gdzie dobro. Ponieważ tam, gdzie dobro, tam i Bóg, a to On jest jedynym Dawcą Szczęścia, Pokoju, Miłości, pełni życia. Ze złem idzie w parze cierpienie, poniżenie, zakłamanie, zniewolenie, zaślepienie, śmierć. Czy Zły mógłby uczynić kogokolwiek szczęśliwym? To wbrew jego naturze ! On może kusić jedynie przyjemnością, władzą itp. Usiłuje się nas oswoić ze złem, to oznacza, że oswaja się nas ze Złym...

     Nie można pozwolić, aby ktokolwiek zacierał nam granicę między dobrem a złem (choćby nawet próbował to robić sam Pan Prezydent), ponieważ wtedy także zatrze się nam granica między wolnością a zniewoleniem, tolerancją a nieodpowiedzialnością, prawdą a kłamstwem, miłością a nienawiścią, mądrością a głupotą, szczęściem a nieszczęściem i w końcu nawet między życiem a śmiercią.

     Jak się samemu bronić przed tym niebezpieczeństwem? Ojciec Święty Jan Paweł II tak mówił w ubiegłym roku w Elblągu: "Im głębsza będzie świadomość łączności z Bogiem, którą umacnia życie sakramentalne człowieka i szczera modlitwa, tym bardziej wyraziste będzie poczucie grzechu". Innymi słowy, korzystanie z sakramentów (spowiedź, komunia św.) i modlitwa powoduje, że dobro staje się coraz bardziej atrakcyjne i coraz bardziej czujemy w sercu odrazę do grzechu. Kiedy zaś żyje się daleko od Boga traci się poczucie grzechu i w rezultacie ulega propagandzie zła. Powyższe słowa Ojca Świętego, wypowiadane są w trosce o Ciebie, o Twoją przyszłość, o Twoje szczęście. Dobroć Boga Ojca przemawia przez papieża. Program bardzo prosty (co nie oznacza, że zawsze łatwy), możliwy do zrealizowania dla każdego: korzystać z sakramentów i modlić się, aby obronić się przed niebezpieczeństwami "kultury śmierci".

     Niech Ci Jezus w tym błogosławi!

 

Twój starszy brat, Janek Bilewicz


Publikacja za zgodą redakcji

nr 9-10/2000


List do chłopców III


Współżycie seksualne jako święto...
     Pozdrawia Was starszy brat z Italii. Przeczytałem gdzieś o bardzo ciekawej rzeczy i bez długich wstępów chcę Wam to zrelacjonować.

Współżycie seksualne jako święto

     Otóż pewien - jak się wydaje - poważny instytut naukowy z Nowego Jorku przeprowadził niedawno badania dotyczące życia seksualnego mieszkańców 19 państw, w tym także Polski. Niestety ich wyniki są bardzo smutne. Tylko 20% mężczyzn i 18% kobiet jest zadowolonych ze swego życia seksualnego!... Wyobrażasz to sobie? Przeciętnie tylko co piąty mężczyzna znajduje we współżyciu seksualnym zadowolenie!...

     W Polsce jest jeszcze gorzej niż przeciętnie, bo tylko 12% kobiet i mężczyzn odnajduje radość we współżyciu, a reszta uważa seks za "przykry obowiązek"... (jednym z głównych powodów takiego stanu rzeczy jest alkoholizm, hedonizm, pornografia). Natomiast środki masowego przekazu przedstawiają seks jako niekończący się raj na Ziemi, a tu tymczasem okazuje się on być, dla ogromnej większości "przykrym obowiązkiem"... Ale nic się nie martw! Zaraz Ci powiem co zrobić, żeby nie znaleźć się w tej wielkiej grupie nieszczęśników.

     Nikt nie powinien mieć wątpliwości, że Pan Bóg chce, aby współżycie seksualne dawało człowiekowi satysfakcję. Mało tego, Pan Bóg twój i mój Stwórca zaplanował współżycie seksualne jako święto, ucztę duchową, źródło autentycznej radości. Taki jest Boży plan! Mało tego, powiedział co zrobić, żeby tak móc przeżywać współżycie! Powiedział! I nie myli się, bo sam nas stworzył jako istoty seksualne. Jeśli nawet np. konstruktor komputera wie, jak działa i wie, czego nie powinieneś robić, żeby go nie popsuć, to cóż dopiero Pan Bóg nasz Stwórca...W VI i IX przykazaniu twój Stwórca mówi Ci czego nie powinieneś robić, żeby nie popsuć swojego życia seksualnego, albo nawet swojego życia w ogóle.

     Problem w tym, że masz również edukatorów i doradców na przykład w tzw. czasopismach "dla młodzieży", w telewizji itp., którzy uważają, że wiedzą lepiej niż Pan Bóg. Cóż za Ciemnogród!... Można by zrobić takie porównanie. Konstruktor komputera pisze w instrukcji, że należy się z nim obchodzić ostrożnie, a jacyś mądrale, twierdzą uparcie, że gdyby przyszła Ci chętka, możesz zrzucić komputer ze stołu na podłogę. "Nie bój się" - mówią - "Będzie szałowo! Śmiało!" No i rzeczywiście mogłoby być szałowo, kto wie?.. Na udzielaniu mniej więcej takich rad (które nazywają "nowoczesnymi" albo "naukowymi"), spędzają swoje bardzo smutne życie, czyniąc życie innych równie smutnym, jak ich własne.

     Co mówi Pan Bóg w VI i IX przykazaniu? Że masz zachować czystość przedmałżeńską w myślach, pragnieniach, czynach. Życie seksualne może być szczęśliwe tylko w małżeństwie. I będzie takie tylko wtedy, jeśli zachowasz czystość przedmałżeńską. Tak to zostało zaplanowane przez naszego Stwórcę; w okresie przedmałżeńskim zachowanie czystości, aby spokojnie dojrzeć emocjonalnie, intelektualnie i duchowo i żeby nauczyć się samokontroli w sferze seksualnej, a w ten sposób kochać. W małżeństwie zbiera się owoce zachowania albo niezachowania czystości przedmałżeńskiej, słodkie albo cierpkie.

Zabawa z niewypałem

     Już w okresie dojrzewania można zniszczyć w sobie zdolność do przeżywania w małżeństwie współżycia seksualnego jako święta, uczty duchowej oraz źródła autentycznej radości. Pornografia jest najskuteczniejszym do tego środkiem. Wszędzie obecna, dostępna bez większych ograniczeń, niezwykle pociągająca, rodzice w domu nic na jej temat nie mówią, w szkole katechetą kto by się przejmował, natomiast sam Pan Prezydent mówi, że musi być (Tak samo mówią różnego rodzaju dealerzy i mafiosi od pornografii). Bez większego poczucia zagrożenia zaczyna się oglądać czasopisma czy kasety video. Przypomina to trochę zabawę z niewypałem. Efekt jej jest piorunujący. Nawet przelotny kontakt z pornografią dla chłopaka w okresie dojrzewania odnosi przeważnie taki skutek. I bez tego ma trudności z zachowaniem samokontroli w sferze seksualnej. Teraz z pewnością zostanie ona złamana, co wyraża się w samogwałcie? Nowe przeżycia na początku bardzo przyjemne, nowa sytuacja, z którą młody człowiek nie potrafi sobie radzić, o ile w ogóle chce to robić. Jeżeli rzadko korzysta z sakramentów i mało modli się jest bezsilny wobec szybko powstającego nałogu, który z czasem coraz bardziej pogłębia się.

     Zdarza się oczywiście, że niektórzy umocnieni łaską Bożą, podejmują walkę i odnoszą sukces. Inni walczą wytrwale pomimo upadków. I to jest ważne. Istnieje kolosalna różnica między kimś kto walczy, choć czasami upada, a kimś kto poddał się i trwa w upadku, albo nawet nie podjął w ogóle walki. Walczyć mimo przegranych niektórych bitew nie oznacza przegranej wojny. Wojna nie jest przegrana dopóki się walczy. Zupełnie inną rzeczą jest zrezygnować z walki i poddać się wrogowi, albo w ogóle uznać go za przyjaciela.

"Superman"?

     Co dzieje się kiedy mężczyzna rozpoczyna małżeństwo z nałogiem masturbacji?... Oczywiście żaden nałóg nie ustaje w momencie otrzymania świadectwo zawarcia ślubu. Do tego potrzebny jest osobisty wysiłek. Tym bardziej nie ustaje nałóg masturbacji, ponieważ po ślubie ma się wrażenie, że gdzie jak gdzie, ale w tej sferze nie jest potrzebny już wysiłek. Nie po to się żeni, żeby się teraz jeszcze wysilać. Tak się przeważnie myśli! Błędnie!

     Wyobraź sobie tę żonę...Na początku sądzi, że jest taka atrakcyjna, że mąż nie może bez niej wytrzymać. Zaczyna być nawet trochę dumna z siebie. Z czasem jednak powoli odkrywa, że jest traktowana instrumentalnie. I ta obserwacja jest trafna. Faktycznie tak jest. No i jak ma być zadowolona, jak ma się cieszyć ze współżycia, które polega na tym, że mąż masturbuje się przy pomocy jej ciała? Jak ma się cieszyć skoro ma męża takiego uzależnionego biedaczka, nieboraczka, który nie potrafi sobie poradzić sam z sobą, a co gorsza jeszcze wydaje mu się, że jest supermanem. A jak wyjeżdża z domu na parę dni, to mąż nieboraczek musi się onanizować, no bo jest uzależniony. I to najbliższa osoba... Chciałaby być z niego dumna, no, ale jak? Chciałaby być przez niego kochana, szanowana, a on tymczasem jej używa. Siąść i zapłakać.

     I mąż też głęboko w sercu, wcale nie jest zadowolony z takiego "współżycia". Bo jak dorosły, normalny człowiek może być zadowolony z tego, że jest uzależniony, choćby nawet tego tak nie nazywał...Co się dzieje potem? Idzie przeważnie za radą oświeconych, postępowych, nowoczesnych edukatorów seksualnych "z tytułami naukowymi" (Może dlatego myślą, że wiedzą lepiej niż sam Pan Bóg), którzy mówią, że lekarstwem na niezadowolenie w życiu seksualnym jest "urozmaicenie sobie miłości małżeńskiej". Inspirację do dalszych rad czerpią z oglądania filmów pornograficznych. Oto źródło ich wiedzy! A więc można to robić raz na łóżku, a innym razem pod łóżkiem, a to stojąc na jednej nodze, a to na jednej ręce, a to na głowie. I taką cyrkową ekwilibrystykę nazywają "kochaniem się!" Stanie na głowie ma pobudzać, zwiększać miłość małżeńską, która gaśnie... No widzisz... A mi się wydawało, że miłość małżeńską pobudza rozmowa, słuchanie siebie, intymne dzielenie się myślami i przeżyciami, szczerość, czułość, szacunek, ofiarność, nie szukanie swego, nie pamiętanie złego, cierpliwość, wspólna modlitwa, korzystanie z Sakramentów itd... a nie stanie na głowie...

     Cóż za nieboraczki. Pomylili sobie wszystko. Postali faktycznie na głowie. Odbywanie stosunku seksualnego w jakiejś tam dziwacznej pozycji może pobudzać u kogoś pożądanie, zgadza się. Ale pożądanie to dokładne przeciwieństwo miłości.

     No i wyobraź sobie teraz tę żonę. Mąż mało, że uzależniony, to jeszcze zachowuje się trochę jak nienormalny... I dla niego to "urozmaicenie sobie miłości" nic nie zmienia. Po raz kolejny został po prostu - jak to się mówi - "wpuszczony w maliny". Uzależnienie pozostało, a nawet pogłębiło się. Poza tym, co gorsza, jak może być normalny, dorosły mężczyzna zadowolony z robienia z czegoś co ma być aktem miłości - "cyrku" ? No jak?

Jak łyk samogonu

     Czy człowiek uzależniony np. od alkoholu może być zadowolony, szczęśliwy z tego, że pije? Porównajmy pijaka i smakosza wina. Dwa zupełnie różne światy! Dla pierwszego wypicie alkoholu przynosi nie tyle zadowolenie, co ulgę. Wszystko mu jedno co pije, byle jak najskuteczniej uśmierzyć nałóg... Dla smakosza wina, wypicie alkoholu, przynosi zadowolenie a nie ulgę. Rozkoszuje się tym co pije : zapachem, smakiem, kolorem wina. Gdyby przed pijakiem postawić kieliszek np. toskańskiego Chianti rocznik 1980 i kieliszek ordynarnego samogonu, wybierze samogon, bo przynosi większą ulgę. A gdyby wypił Chianti, to nie dostrzeże, co pije, nie dostrzega subtelności. Byłby nawet chyba rozczarowany.

     Dla uzależnionego seksualnie nie jest ważne czym mogłoby być współżycie. Nie potrafi w nim dostrzec nic ważnego, pięknego. Nawet nie jest ważne z kim współżyje, z żoną, czy nie. Chodzi o kobietę, która by chętnie zaspakajała jego nałóg. Nie wie, co to miłość. Zbyt duża subtelność. Myli mu się pożądanie z miłością... Smakosz wina nigdy nie ma tzw. "kaca", bo nie nadużywa alkoholu. W przeciwieństwie do pijaka, który pije 3 razy więcej niż znieść może jego organizm. Niezadowolenie z życia seksualnego w małżeństwie to, obawiam się, często "kac moralny" spowodowany nadużywaniem seksualnym.

     Żeby współżycie małżeńskie było świętem, radością, przeżywaniem tajemnicy, ucztą duchową, aktem miłości i czułości, najintymniejszym aktem oddania się sobie, nie może polegać na zaspakajaniu uzależnienia seksualnego. A więc trzeba być wolnym! Tylko mężczyzna wolny może głęboko przeżywać małżeńskie współżycie i być z niego zadowolonym.

     Wolność zaś to nie robienie tego, na co ma się w danej chwili chętkę, ale zdolność wyboru dobra. Tak więc wolność to zdolność do wybierania i czynienia dobra, a powstrzymywania się od czynienia zła. Wybór dobra może być trudny. Pokusa do złego jest zawsze przyjemna. Ale od zła trzeba się powstrzymywać, ponieważ tam gdzie zło tam i Zły. A tam gdzie Zły, tam zawsze zniewolenie, zaślepienie, destrukcja, cierpienie, śmierć.      Myślę, że gdybyś przepisał sobie tę definicję 100 razy albo jeszcze lepiej 500 razy, albo gdybyś się nauczył jej na pamięć i powtarzał codziennie 20 razy rano i 20 razy wieczorem, to byłoby to jakąś przeciwwagą dla tej propagandy, którą uprawiają przy pomocy środków masowego przekazu różnego rodzaju "guru" otaczającej Cię kultury, nazywanej słusznie "kulturą śmierci".

Własne plany?

     Dotąd powiedziałem tylko część tego, co powinienem. Temat jest długi, okazuje się. Będę kontynuował w następnym liście. W każdym razie najważniejsze jest to, że Pan Bóg nasz Stwórca zaplanował okres przedmałżeński jako czas zachowania czystości w myślach, pragnieniach, słowach, uczynkach. Współżycie seksualne zaś zostało zaplanowane dla małżonków i tylko dla małżonków. Taki jest Boży plan. Lepiej dla was samych dostosować się do tych planów. Nie jesteśmy mądrzejsi od Pana Boga. Własne plany wypadają zawsze trochę śmieszne... Można by zrobić takie porównanie. Fortepian został zaplanowany do grania, a stół do jedzenia. Niektórzy zaś chcieliby jeść na fortepianie, a grać na stole... Trochę śmieszne.

     Trzymaj się! Niech Ci Pan błogosławi!


 

Twój starszy brat, Jan Bilewicz

Publikacja za zgodą redakcji

nr 11-12/2000




List do chłopców IV


o zachowaniu czystości przedmałżeńskiej...

     Cześć! To już kolejny list do Was. Do napisania listu na powyższy temat zainspirował mnie jeden z tygodników katolickich, który niedawno zamieścił świadectwa młodych nt. czystości. Pytanie brzmiało: "Dlaczego zachowuję czystość przedmałżeńską?" Bardzo ciekawe i piękne wypowiedzi! Zastanawiałeś się kiedyś nad uzasadnieniem VI i IX przykazania? Ten list to podsumowanie mojej medytacji. Będzie tylko kilka myśli, bo więcej chyba nie zmieszczę. List nie może być zbyt długi, ale powrócę jeszcze do tego tematu.

     Zachowuję czystość, bo chcę być wolny

     Dokładnie tak! Nie odwrotnie. Niektórzy wprawdzie twierdzą, że są wolni, bo oglądają pornografię, zaliczają dziewczyny jedna po drugiej, jeśli nie w rzeczywistości to w fantazjach, onanizują się itd., ale cóż to za wolność? Myślisz, że potrafią przestać? Jeśli tak się rozumie wolność, szybko staje się niewolnikiem. Zło zniewala. "Każdy, kto popełnia grzech, jest niewolnikiem grzechu" - powiedział Pan Jezus (J 8, 34). Nie może być inaczej.

     Mędrzec Syrach tak pisze: "Nie oddawaj siebie na wolę swych żądz, abyś jak bawół nie był nimi miotany" (Syr 6, 2-4). Domyślasz się, o co chodzi? Jak puścisz telewizję po godz. 20:00, możesz mieć 85% pewności, że zobaczysz jakąś ilustrację tej bardzo barwnej sentencji. A im dalej w noc, tym i coraz większą częstotliwością występują osobnicy, jak owe bawoły miotani pożądliwościami. Są oni - nietrudno zauważyć - ulubionymi "bohaterami" obecnie działających reżyserów filmowych i telewizyjnych (nie wszystkich). To akurat nie jest mój ideał życia. Chcę sam kierować swoim życiem, a nie mieć ślepych instynktów za pana. Nie niewolnictwo nie jest moim ideałem! Czystość to właśnie zdolność kontrolowania owych instynktów. Zachowywanie czystości oznacza ćwiczenie w wolności.

     Czystość prowadzi do udanego współżycia w małżeństwie

     Przed małżeństwem seks prowadzi do zniewolenia, a w małżeństwie nie? W jaki sposób? - może zapytasz. Okres przedmałżeński to czas uczenia się czystości, czyli zdolności poskramiania swoich pożądliwości, lubieżności, złych myśli. Tego trzeba się nauczyć (zwłaszcza musi to zrobić chłopak), tak jak trzeba się nauczyć wszystkich innych cnót np. cierpliwości, pracowitości, uprzejmości, łagodności, altruizmu, myślenia o innych z troską, itd.

     Jeżeli ktoś nauczył się czystości przed małżeństwem, w małżeństwie współżycie seksualne będzie wyrażało miłość, oddanie się, zawierzenie się sobie, będzie budowało więź małżeńską. Jeżeli zaś ktoś nie nauczył się tego, współżycie będzie po prostu zaspokojeniem pożądliwości, instynktów, nałogu, przy pomocy ciała żony. Mało ciekawa perspektywa, nie sądzisz? Nie należy niszczyć swojej seksualności przez pielęgnowanie pożądliwości. Pielęgnuj swoją seksualność przez zwyciężanie pożądliwości.

     Nawet w małżeństwie trzeba pracować nad utrzymaniem wolności wewnętrznej, aby umieć kochać ciało żony, a nie pożądać. Można ją utracić, a trzeba utrzymać. Okresy wstrzemięźliwości, wymagane przez naturalne metody planowania rodziny, dobrze służą zachowaniu wolności.

     Czystość przedmałżeńska przygotowuje do wierności małżeńskiej.

     Żeby małżeństwo było udane, musi być wierne. Oczywiście! Ale jeżeli ktoś nauczył się łamać zasady (Boże) przed ślubem, to raczej logiczne, że będzie miał skłonność do łamania ich po ślubie. Jeżeli znajduje sobie usprawiedliwienie na współżycie przed ślubem, znajdzie i na zdradę małżeńską. Powie np. "Seks to rzecz naturalna", albo "My się przecież kochamy". Jeżeli ktoś nauczył się robić to, na co miał ochotę przed ślubem, będzie i w małżeństwie podobnie czynił. Przed małżeństwem nauczył się być egoistą, będzie i w małżeństwie. Przed ślubem był zniewolony, będzie i po ślubie.

     To, co robię dziś, kształtuje moje jutro. Dziś buduję moją przyszłość. Wiara, że wszystko zmieni się po ślubie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, jest naiwna, prawda?... I odwrotnie, każda pokonana pokusa do nieczystości przedmałżeńskiej wzmacnia wierność małżeńską.

     Zachowuję czystość, bo chcę szanować dziewczyny

     Nauka czystości, to nauka szanowania dziewczyn. Nie powiesz chyba, że taki playboy patrzy na kobiety tak samo, jak mężczyzna czysty, opanowany? Playboy to taki facet, który patrzy na kobiety, jak króliczek w okresie godowym na króliczkę... Otóż, ja nie chcę widzieć w kobiecie tylko ciała i jeszcze niezdrowo podniecać się tym ciałem. Nie chcę bezustannie zastanawiać się, jak tę czy tamtą poderwać, a potem nakłonić do tego czy tamtego, a najlepiej zaciągnąć do łóżka i używać do czasu aż znajdzie się nowy "obiekt". Interesują mnie inne relacje z dziewczynami; chcę podziwiać ich piękno, przede wszystkim to wewnętrzne, którego mężczyzna szczególnie potrzebuje; ich ciepło, delikatność, wrażliwość, łagodność, troskliwość. Chcę normalnie z nimi rozmawiać, dzielić się myślami i przeżyciami, bez manipulacji, bez ukrytych intencji, po prostu przyjaźnić się z nimi. Takiego patrzenia na kobiety, czyli patrzenia z miłością trzeba się uczyć. Osiąga się je proporcjonalnie do zdolności zwyciężania w sobie "naturalnej" dla mężczyzn pożądliwości.

     Zachowuję czystość, bo chcę żyć pełnią życia

     Nie chciałbym przewegetować życia, ale wykorzystać cały dany mi potencjał dobra, możliwości, szans, talentów.

     Niektórzy mówią, że żyć na całego, to zajmować się patologią wszelkiego rodzaju: zboczeniami, pornografią, "uprawiać seks" na jakieś dziwaczne sposoby, upijać się, ćpać albo wszystko na raz... Nic biedniejszego! To dokładnie przeciwieństwo pełni życia, a mianowicie rujnowanie swojego życia "na całego". Trzeba zapytać erotomanów, narkomanów, alkoholików, czy osiągnęli swój ideał, czy teraz już żyją na 100%. Iść na całego, ale w dobrym, a nie w złym.

     Ktoś powiedział mi tak: "Oni mieszkają razem bez ślubu, współżyją, do kościoła nie chodzą i mają się bardzo dobrze". No właśnie, mają się bardzo dobrze, bo dom się nie zawalił, zaraza ani pożar nie wybuchły, anioł z ognistym mieczem z nieba nie zstąpił. Mają samochód, telewizor z 250 kanałami, kotlety i kiełbasą mogą jeść nawet codziennie, w szafie jest duży zapas pigułek, globulek, prezerwatyw... Żyć i nie umierać! Mam nadzieję, że ty masz większe ideały... Oni też zapewne je mieli 3 albo 5 lat temu. Co się z nimi stało? Dlaczego tak zmarniały? Jaka jest teraz jakość życia tych "szczęśliwców"? Nie tego zewnętrznego, ale wewnętrznego. Co czują, co myślą? Jaka jest ich miłość? Nadzieja? Na czym polega sens ich życia? Nie zastanawiają się już, jak mogliby żyć, kim mogliby się stać. Zadowalają się byle czym. To tak, jak gdyby ktoś mógł zdobyć milion przy odrobinie wysiłku, ale zadowala się stówą.

     Pan Bóg tak mówi: Ci, którzy popełniają grzech (...) są wrogami własnego życia (Tob 12, 10). (Dla mnie mocne!) A w innym miejscu: (...) oddalili się ode Mnie, a poszli za marnością i sami zmarnieli (Jer 2, 5). Nie marnieje się przez grzech?.. Ja nie chcę zmarnieć! Chcę się rozwijać. Ale bez Chrystusa nie będę się rozwijał. On przyszedł właśnie po to , aby ludzie mieli życie "i to w całej pełni" (J 10, 10). Winna latorośl odcięta od krzewu, albo gałąź od drzewa usycha, marnieje. Życie w grzechu to usychanie, umieranie, a w końcu duchowa śmierć.

     Popatrz, jak pisze św. Paweł do chrześcijan w Efezie: "I wy byliście umarłymi na skutek waszych występków i grzechów, w których żyliście niegdyś według doczesnego sposobu tego świata" (Ef 2, 1). "...byliście umarłymi..." - co ma na myśli?

     Na pewno słyszałeś kiedyś o ludziach, którzy żyją tylko biologicznie, na poziomie roślin. Ich mózg został uszkodzony i nie funkcjonuje... Psycholog powiedziałby: "Psychicznie jest umarły". Ciało natomiast sztucznie karmione żyje. Organy wewnętrzne pracują.

     W człowieku istnieją trzy główne sfery: biologiczna, psychiczna i duchowa. I właśnie tę duchową sferę przez "występki i grzechy" można zniszczyć - stać się martwym duchowo. Właśnie dlatego św. Paweł pisze do swoich przyjaciół, że byli umarli. I dlatego też mówi się o grzechu śmiertelnym.

     Widzisz, ja tam nie chcę być takim duchowym nieboszczykiem... Albo używając innego porównania, nie chcę (z własnego wyboru, co gorsza) żyć duchowo na poziomie takiego osiołka dardanelskiego, choć to zwierzę bardzo sympatyczne. Chcę mieć życie "i to w całej pełni" (J 10,10)

     Zacytuję jeszcze jeden fragmencik listu św. Jakuba, bardzo wiele mi mówiący: "Każdy bowiem doznaje pokusy od własnej pożądliwości, która go pociąga i nęci. Potem, gdy pożądliwość już zapanuje, rodzi grzech, a grzech popełniony sprowadza śmierć" (Jk 1, 15).

     Zachowując czystość, wiele się otrzymuje

     Ten rozdzialik łączy się z powyższym. Św. Franciszek z Asyżu, jeden z moich ulubionych świętych, ułożył kiedyś piękną modlitwę. Zwraca się w niej do Boga między innymi następującymi słowami:

Ty jesteś wielki, Ojcze Święty, Królu nieba i ziemi... Ty jesteś dobro, wszelkie dobro, najwyższe dobro, Ty jesteś miłością, Ty jesteś mądrością... Ty jesteś bezpieczeństwem, Ty jesteś ukojeniem, Ty jesteś radością i weselem, Ty jesteś wszelkim bogactwem i dostatkiem, Ty jesteś nadzieją naszą, Ty jesteś wielką słodyczą naszą..."
     Jak mógłbym posiadać dobra, o których mówi św. Franciszek, gdybym oddzielił się przez grzech od Boga - źródła ich wszystkich?.. Jest tylko jedno źródło dobra, wszelkiego dobra, czyż nie tak?

     Jaka byłaby we mnie miłość, gdybym oddzielił się od źródła miłości? Pozostałaby jedynie jej karykatura i tęsknota za prawdziwą miłością... Miałbym szansę na zdobycie mądrości, gdybym oddalił się od jej źródła? Wtedy pozostałaby tylko zimna inteligencja wyzuta z wartości, zdolność manipulowania faktami i nagromadzona wiedza... Jaka byłaby we mnie radość? A może tylko bolesna pustka i poszukiwanie przyjemności, by choć na chwilę uśmierzyć ból... Gdybym zaparł się Boga, gdzie szukałbym poczucia bezpieczeństwa? W zdobywaniu władzy, stanowisk, choćby po trupach? koneksjach, układach, szaleńczym gromadzeniu dóbr? Gdzie szukałbym ukojenia po porażkach, niepowodzeniach? W alkoholu, narkotykach, seksie? W czym miałbym nadzieję? W psychoterapii, partii, ideologii?

     Opuścić Chrystusa? I co w zamian? Opuścić Go za chwilę przyjemności, za obietnicę "miłości"? Perły mam zamieniać na świecidełka bez wartości?

     Zachowuję czystość, bo chcę mieć dużo prawdziwej radości, przyjemności, rozkoszy

     Wyobraź sobie, że dlatego właśnie zachowuję czystość. Z dziewczynami mam relacje przyjacielskie, a nie seksualne, pornografii nie oglądam, erotycznych filmów w telewizji też nie. Dzięki Bogu i tylko dzięki Niemu, całkiem nieźle radzę sobie z pokusami przeciwko czystości... I co, pustka? Myślisz, że nie mam żadnych przyjemności w zamian?

     Najpierw taka myśl. Różne są przyjemności, czyż nie tak? Nawet kieszonkowcy, łapówkarze, dealerzy narkotyków, itp. mają swoje. Im grubszy portfel się wyciągnęło, im grubszą kopertę się dostało, im więcej "działek" się sprzedało, tym większa przyjemność - ba, nawet rozkosz. Podobna jest jakość rozkoszy wynikająca z cudzołóstwa. Przyjemności rozpustnika są podobne do przyjemności oszusta. A poza tym zawsze "liczne są boleści grzesznika" (Ps 32, 10).

     Lepiej jest zarabiać legalnie. Prawdziwą radość ma się z legalnie zarobionych pieniędzy, prawda? Prawdziwą przyjemność ze współżycia seksualnego ma się dopiero w legalnie zawartym małżeństwie... Jeżeli zaś zrezygnuje się z grzesznych przyjemności, otrzymuje się inne. Myślisz, że czynienie dobra nie daje radości? Tylko czynienie dobra daje prawdziwą radość, czystą, trwałą. Grzech odbiera prawdziwą radość! Popatrz, co mówi Psalmista: "A sprawiedliwi się cieszą i weselą przed Bogiem i radością się rozkoszują" (Ps 37, 11). "Ty Boże wlewasz w me serce radość większą nad tę, jaka panuje wśród tych, co mają pod dostatkiem zboża i wina" (Ps 4,8). Można mieć albo te, albo tamte przyjemności. Nie jedne i drugie na raz. Albo, albo. Wybieram Bożą radość, czystą radość!

     A szczęście? Co to jest? Na czym polega? Chciałbym być szczęśliwy... Szczęście to coś znacznie więcej niż przyjemność. Można mieć dużo przyjemności a wcale nie być szczęśliwym. Grzech może dawać szczęście? Nigdy! Może jedynie odebrać je! "Nieszczęście pędzi za grzesznikami, a szczęście nagrodą dla prawych" (Prz 13, 21). "Znajdzie szczęście - kto zważa na przykazania. Kto zaufał Panu - szczęśliwy" (Prz 16, 20). "Szczęśliwi, których droga nieskalana, którzy postępują według Prawa Pańskiego. Szczęśliwi, którzy zachowują Jego upomnienia, całym sercem Go szukają" (Ps 119,1-2). Nie wierzysz w to?

     Zachowuję czystość, bo w ten sposób buduję cywilizację miłości

     Popatrz, gdyby wszyscy zachowywali czystość przedmałżeńską i zależną od niej w dużym stopniu wierność małżeńską, jak inaczej wyglądałby świat... Zniknęłyby choroby przenoszone drogą płciową (niektóre z nich, nie tylko AIDS, są śmiertelne). W ostatnich czasach, natomiast, nie tylko nie zniknęły, ale pojawiły się nowe, np: chlamydia, brodawczak, (HPV), opryszczka genitalna, rzęsistkowica. Najnowszy raport amerykańskiego Narodowego Instytutu Alergii i Chorób Zakaźnych podaje informację, że prezerwatywa nie zapobiega skutecznie wyżej wymienionym chorobom. Przed rzeżączką chroni mężczyzn, ale nie kobiety. Nie chroni przed zarażeniem wirusem HIV w 100%, ale tylko w nieznacznym stopniu redukuje ryzyko.

     Te dane - nawiasem mówiąc - będą trzymane w tajemnicy przed Wami przez tzw. "edukatorów seksualnych młodzieży", ateistyczne czasopisma dla młodzieży, zajmujące się propagandą tzw. "wolnej miłości", czyli rozpusty itp. Mówią, że nie chcą "straszyć młodzieży seksem". Planują zmienić podręczniki szkolne i już od września uczyć, że "seks to rzecz naturalna, zabawna i bezpieczna, byle tylko mieć przy sobie prezerwatywę... Osiołki dardanelskie!.. Ilu młodych poważnie zachoruje, ilu umrze na AIDS i inne choroby w wyniku tej propagandowej kampanii?

     Gdyby wszyscy zachowywali czystość zniknęłaby pornografia i prostytucja. Czy wiesz, że około 10 tyś. polskich dziewcząt "pracuje" w zachodnich agencjach towarzyskich i pornograficznym biznesie? Wiele z nich znalazło się tam wcale nie z własnej woli. Zwabiono je, proponując zupełnie inną pracę. Powstała nawet w Warszawie organizacja pod nazwą "La Strada", starająca się im pomóc. Jeżeli się buntują, są bite, więzione, gwałcone, sprzedawane jak towar z jednego domu publicznego do innego. Ile zginęło bez wieści? Niewolnictwo najgorszego gatunku. Niewiarygodne w XXI wieku i to w krajach podobno cywilizowanych... A ile dziewcząt z Ukrainy czy z Bułgarii zarabia dla polskiej mafii, bo nasi panowie mają swoje "naturalne potrzeby"?

     Gdybym Ci opowiedział (chyba nawet sam wiesz), co to jest "turystyka seksualna", "pornografia dziecięca", handel nieletnimi, jeszcze wyraźniej zobaczyłbyś, że pożądanie nie poskramiane, a przeciwnie - usprawiedliwiane (a nawet chwalone), pobudzane, karmione, może zrobić z mężczyzny już nie zwierzę, ale demona.

     Jeśliby zachowywano czystość przedmałżeńską i wierność małżeńską, a więc życie układano według Bożych przykazań, nie byłoby chorób przenoszonych drogą płciową, uzależnień seksualnych, dzieci wykorzystywanych seksualnie, kobiet gwałconych, molestowanych, oszukiwanych, zdrad małżeńskich, matek i ojców samotnie wychowujących dzieci, małżeństw zawieranych w pośpiechu, bo "dziecko w drodze", cichej aborcji, czyli zabójstwa dzieci nie narodzonych. Nie byłoby też wielu snujących się obecnie wszędzie i straszących duchowych nieboszczyków.

     Popatrz, tyle niepotrzebnych cierpień, poniżania, śmierci. Nie sądzisz, że aby ich uniknąć trzeba ludzi zachęcać do zachowywania czystości, uczyć ją zachowywać? Im więcej zaś zachęty do tzw. "wolnej miłości" (która nie jest ani wolnością ani miłością), im więcej karmienia pożądliwości przez zmysłową modę, nagość, erotyzm, pornografię, tym więcej będzie cierpień? Logiczne? Oczywiście! Tak się buduje cywilizację śmierci, przemocy, poniżenia. Niektórzy mają na sumieniu bardzo, bardzo wiele... Lepiej może powiedzieć "mają na koncie". No bo jedni mają sumienie, inni natomiast raczej konto. Wszystkim sprawiedliwie odpłaci Pan Bóg.

     A więc zachowuję czystość, by innym dać dobry przykład. Wszystko, co robię - mówię - ma wpływ na kogoś w otoczeniu. Chciałbym być dla kogoś przeciwwagą propagandy cywilizacji śmierci, diabelskiej propagandy. Chcę budować cywilizację życia i miłości. Dlatego zachowuję czystość!

     Wystarczy na dziś. Sporo już napisałem, ale wiele jeszcze chciałbym Warn powiedzieć. O tym np. jak czystość przygotowuje do właściwego wyboru współmałżonka, jak sprzyja nie tylko rozwojowi duchowemu, lecz także emocjonalnemu, intelektualnemu, jak zapobiega zranieniom emocjonalnym, jak kształtuje człowieka silnego i odradza charakter, jak chroni przed zbanalizowaniem seksu i stępieniem wrażliwości, jak pozwala oglądać Boga. Czystość ubogaca nas na wiele, wiele sposobów. Po prostu opłaca się - że tak powiem - ją zachowywać. A że trudno to czynić... Wszystko, co wartościowe kosztuje. A im wartościowsze, tym więcej, prawda?

     Do następnego razu - cześć!

 

Wasz brat, Jan Bilewicz


Publikacja za zgodą redakcji

nr 3/2002


List do chłopców V


miłość i pożądanie

     Pozdrawia Was wasz starszy brat. Cześć!... W ostatnich liście pisałem o pewnych badaniach nad seksualnością mieszkańców 19 różnych państw. Ich wyniki pokazały - jak może pamiętacie - że tylko 12% Polaków znajduje zadowolenie we współżyciu seksualnym. Zastanawiałem się, dlaczego w tej sferze panuje tyle smutku. Pierwszy wniosek do jakiego doszedłem był taki, że do tego, aby uczynić ze współżycia coś ważnego, pięknego, satysfakcjonującego, trzeba być wolnym. Wolnym nie w tym błędnym sensie, że można robić to, na co ma się ochotę (jest to droga do uzależnienia) - ale przeciwnie - wolnym od przymusu działania seksualnego czyli popędowych, biologicznych impulsów. Mógłbym działać seksualnie, ale potrafię się powstrzymać od wszelkich takich działań, nawet w myślach... To jest wolność! Albo się jej ktoś nauczy, albo popadnie w uzależnienie - taka jest alternatywa. Masturbacja np. jest wyrazem zniewolenia. Uzależnienia nigdy nie przynoszą szczęścia (najwyżej chwilową przyjemność) - przeciwnie - poniżają, "dołują", degradują człowieka. Mężczyzna uzależniony seksualnie przeżywa swoją płciowość niezwykle prymitywnie. Używa tylko swojej partnerki do uspokojenia nałogu i trudno, żeby on czy ona byli na dłuższą metę z tego zadowoleni.

     Popatrzmy teraz na całą sprawę z trochę innego punktu widzenia. Postawię taką tezę: do tego, żeby współżycie seksualne było satysfakcjonujące potrzeba, aby kobieta i mężczyzna kochali się... Trochę dziwnie zabrzmiało? Współżycie seksualne, a kochanie się to nie to samo! W telewizji mówią inaczej: współżycie to "kochanie się". A więc kocha się prostytutka ze swoim klientem, "kochają się" w filmie pornograficznym, "kochają się" zwierzątka na leśnej polanie... Tak mówią! po takich naukach stale powtarzanych i z chęcią słuchanych, rzeczywiście niektórzy "kochają się" jak zwierzątka: dużo kopulacji, "0" miłości.

     Sformułuję powyższą tezę trochę inaczej: współżycie seksualne musi wynikać z miłości, aby było satysfakcjonujące. Oczywiście! Większość zapewnię przyklaśnie. Tak, ma wynikać z miłości. I tak go też zaplanował Pan Bóg. A wynika? Rzadko, jak rzadko!.. Popatrz jeszcze raz na wyniki badań. Dlaczego ktoś riie miałby być zadowolony ze współżycia, które wyraża miłość? A jednak ogromna większość Polaków nie jest z niego zadowolona. Może więc wcale się nie "kochają"? Może to, co nazywają "miłością" wcale nią nie jest?

     Rzeczywiście, słowo "miłość" to worek, do którego wkłada się wszystko; rzeczy prawdziwe i iluzje, rzeczy dobre i złe, np. swój egoizm, pożądanie, kompleksy, poszukiwanie przyjemności, ucieczkę od samotności, jak pasuje...

     Na czym więc polega prawdziwa miłość mężczyzny do kobiety? Skąd będę wiedział - zapytasz - że kocham taką miłością? No właśnie, dobre pytanie: skąd będę wiedział, że kocham prawdziwą miłością... Bo chcę uczynić ze współżycia seksualnego coś ważnego, pięknego, niepowtarzalnego, satysfakcjonującego. Rzadko słyszy się, że miłość jest owocem pracy nad sobą. Miłości do kobiety (w tym do przyszłej żony) uczy się mężczyzna przede wszystkim zachowując czystość przedmałżeńską. Dokładnie tak! Nie inaczej!...

     W telewizji czegoś takiego nigdy nie usłyszysz, w "Bravo" nigdy nie przeczytasz, prawda?

     Odkryłem taką zasadę: Jeśli jakiś ateista (choćby wcześniej ochrzczony i bierzmowany) pisze artykuł, robi program tv, albo kręci film i porusza w nim kwestie moralne dotyczące przykazania VI i IX, to możesz być pewien, że to co u Pana Boga jest białe, tam jest czarne, co tam jest czarne - tu jest białe. Zdrowie jest chorobą, trucizna lekarstwem i na odwrót. Albo w najlepszym wypadku wszystko jest szare i mdłe, takie letnie kluchy, nie ma zdrowego ani chorego, trucizny ani lekarstwa. Wiesz, dlaczego głosi się takie horrendalne głupstwa n.t. miłości, współżycia itd?... Dlatego, że ci, którzy to robią nie znają Boga, a Bóg właśnie jest miłością. Co gorsza, tam gdzie nie ma Boga - tam jest diabeł.

     Po kolei. Zacznę z innej "beczki"... Czy spotkałeś kiedyś kogoś, kto był Ci bardzo nieżyczliwy? Nic takiego nie robi, a czujesz, że najchętniej by Cię czymś zdzielił... A to spojrzenie! Jak popatrzy, to aż człowieka zmrozi. Niech by się tylko nadarzyła jakaś okazja, niechby Cię tylko spotkał w jakiejś ciemnej ulicy. Dobrze, że go różne okoliczności hamują... Taki człowiek żyje w grzechu, zgoda? Grzeszy wobec Ciebie, choć nie okazuje fizycznie swojej nienawiści. To co nosi w sercu jest grzeszne, czyli destruktywne, negatywne.

     A teraz wyobraź sobie, że ten człowiek coś od Ciebie potrzebuje, jesteś mu do czegoś potrzebny. A więc uśmiecha się, przymila, okłamuje, obiecuje różne rzeczy, jednym słowem gra. Mógłbyś się nawet dać nabrać... Ale ta maska nie zmienia zbytnio jego wewnętrznego nastawienia. Wasze relacje wydawać by się mogły dobre, ale byłaby to przyjaźń tylko pozorna, daleka od prawdziwej przyjaźni. Gdyby miała być prawdziwa, musiałby pokonać w sobie tę niechęć do Ciebie. Musiałby zacząć wierzyć w Ciebie, cenić, szanować... Chcę powiedzieć, że wewnętrzne nastawienie jest ważne. Może być albo złe, albo dobre w stosunku do kogoś. Jeśli jest złe, trzeba starać się je pokonać, przezwyciężyć. Popatrz, co mówi Pan Jezus: "Słyszeliście, że powiedziano: Nie cudzołóż. A Ja wam powiadam: każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już w swoim sercu dopuścił się z nią cudzołóstwa" (Mt 5, 27-28). Pożądać kobietę już jest grzechem! Niepotrzebny jest do tego konkretny, fizyczny akt... Oczywiście! Ponieważ patrząc na kobietę przez pryzmat pożądania uprzedmiotawia się ją, traktując tylko jak narzędzie do zaspokojenia tego pożądania, zabawkę do użycia. I nawet jeśli pożądanie nie wyraża się w konkretnym fizycznym akcie, to i tak rani, upośledza i wykrzywia relację z kobietą. Co innego miłość do kobiety. Miłość oznacza szacunek, odpowiedzialność, podziw, pokorę, zdolność do ofiary, itd. itd.

     Napisała do mnie list pewna dziewczyna. Kilka lat temu, jeszcze przed maturą, została zgwałcona. "Nie wiem - pisze - może mnie zrozumiesz, a może nie, ale nadal czuję się przegrana wobec przeszłości. Wiem, że ten uraz psychiczny znacznie wpłynął na moją sferę emocjonalną i może - czasami sobie myślę - to dobrze, że Mateusz odszedł. Może nawet nie byłabym zdolna do macierzyństwa, małżeństwa, czy współżycia. Uczucie, że jest się niedojrzałym człowiekiem, nienormalnym, jest bardzo przykre, jest straszne. To tak, jak gdyby czuć się małym dzieckiem mimo, że ma się dwadzieścia kilka lat. O tyle jest to trudne do zaakceptowania, że rodzina i znajomi patrząc z zewnątrz myślą, że jestem zdrowa, prawidłowo rozwinięta i dojrzała."

     Z czego wynikł ten gwałt? Z pożądania! Oto czym jest pożądanie, oto jego dojrzałe owoce! Czy różni się od nienawiści? I tu, i tam jest zranienie, poniżenie, uprzedmiotowienie człowieka, przemoc. Pożądanie to rodzaj nienawiści! Jasne, nie zawsze wyraża się tak skrajnie, podobnie jak nienawiść nie zawsze wyraża się fizyczną przemocą. Jednak zawsze jest destruktywne, tak jak nienawiść.

     Św. Paweł pisze: "Zadajcie więc śmierć temu, co przyziemne w waszych członkach: rozpuście, nieczystości, lubieżności, złej żądzy..." (Kol 3,5). I w innym miejscu: "A ci, którzy należą do Chrystusa, ukrzyżowali swoje ciało z jego namiętnościami i pożądaniami" (Gal 5,24). Mocne słowa: "zadać śmierć", "ukrzyżować"... Do miłowania bliźniego wzywa Pismo św. nieustannie! Miłość do kobiety i pożądanie kobiety leżą na przeciwległych sobie biegunach. Miłość jest dobra, konstruktywna, pożądanie destruktywne.

     Mężczyźni mają niestety naturalną skłonność do pożądania. Ta i inne złe skłonności wynikają ze skażonej grzechem pierwotnej natury. Ale nie jesteśmy przecież skazani na zło! Pożądanie można i trzeba z pomocą łaski Bożej (i tylko w ten sposób) kontrolować i "uśmiercać", przezwyciężać. I to nazywa się zachowywaniem czystości. Pożądania nie da się wyzbyć raz na zawsze, bo nie da się raz na zawsze zmienić naszej natury. Można natomiast wyrobić w sobie mechanizm kontrolowania pożądania, czyli zdobyć cnotę czystości.

     Każdy mężczyzna stoi przed następującym wyborem: albo pozwoli, by rozrastała się w jego sercu pożądliwość i w końcu nie będzie tam miejsca na miłość, albo nauczy się pokonywać, "uśmiercać" pożądliwość robiąc w ten sposób miejsce dla miłości, która wtedy ma szansę wzrastać i dojrzewać. Do dojrzałej miłości dochodzi się przez zachowywanie czystości. (Mówię oczywiście o miłości między mężczyzną i kobietą.) Kiedy miłość będzie dojrzała? Skąd będę wiedział, że jest już dojrzała?... Dojrzała miłość pragnie złączenia swego życia i ukochanej osoby na zawsze, w doli i niedoli, dobrym i złym. Pragnie także złożenia wobec Boga i świadków złożenia przyrzeczenia. I w końcu dojrzała miłość pragnie założenia rodziny.

     Byłeś kiedyś na czyimś ślubie? Mam na myśli ślub w kościele, nie w urzędzie... Jeśli byłeś, to może pamiętasz, że kapłan zadał narzeczonym kilka pytań. Między innymi: "Czy chcecie wytrwać w tym związku w zdrowiu i chorobie, w dobrej i złej doli, aż do końca życia?" "Czy chcecie z miłością przylać (...) potomstwo, którym was Bóg obdarzy?..." Będziesz kochał dojrzałą miłością wtedy, kiedy na te pytania będziesz mógł szczerze odpowiedzieć: "tak, chcę!" I kiedy odpowiedzialnie i szczerze będziesz potrafił złożyć następującą przysięgę: Ja... biorę sobie ciebie... za żonę i ślubuje ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że cię nie opuszczę aż do śmierci"... Myślisz, że wszyscy, którzy składają taką przysięgę czynią to z pełną świadomością i odpowiedzialnie?... Obawiam się, że nie. Bo dlaczego tyle małżeństw się rozpada?

     Jeżeli współżycie seksualne wynika z takiej dojrzałej, odpowiedzialnej miłości, to z pewnością jest świętem, radością, ucztą duchową, przeżyciem tajemnicy, najintymniejszym aktem oddania się sobie kobiety i mężczyzny. Jeżeli natomiast chłopak mówi, że kocha dziewczynę, ale nie ma zamiaru być z nią na zawsze, nie myśli o założeniu rodziny i nie chce publicznie składać jej żadnych ślubów (ew. tylko prywatnie), to powinien dla swojego dobra i dobra swojej przyszłej żony jeszcze trochę podojrzewać. Koniecznie w czystości. Do dojrzałej miłości dochodzi się przez zachowanie czystości.

     Jedna myśl na marginesie. Czy zastanawiałeś się kiedyś, jakiemu celowi służy pornografia?... Otóż służy tylko i wyłącznie do rozbudzania pożądania. Chodzi więc o coś dokładnie odwrotnego niż owo "uśmiercanie", "krzyżowanie", o których pisze św. Paweł. Przeprowadza się nawet badania, by sprawdzić co najbardziej podnieca pornowidza i potem pod te upodobania kręci się film, czy robi zdjęcia... Pornografia rozbudza pożądanie, a więc "uśmierca" miłość. Przypomnij sobie jeszcze raz list dziewczyny, który cytowałem. Z dużym prawdopodobieństwem można powiedzieć, że została zgwałcona przez jakiegoś oglądacza pornografii... Pisze: "Może nawet nie byłabym zdolna do macierzyństwa, małżeństwa, czy współżycia"... Pożądanie rani dwie osoby, nie jedną. Najpierw tego, który pożąda. Myślisz, że ten, który to zrobił jest zdolny do ojcostwa, małżeństwa, normalnego współżycia?... Stokroć mniej, niż ona... A ten, kto nikogo nie zgwałcił, ale z upodobaniem karmi się pornografią, jest do tego zdolny?... Trzymaj się! Cześć. Niech Pan Cię we wszystkim błogosławi!

 

Twój starszy brat, Jan Bilewicz


Publikacja za zgodą redakcji

nr 1-2/2001

 
   
Przycisk Facebook "Lubię to"  
 
 
Łącznie stronę odwiedziło już 29765 odwiedzający
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja