MIŁOŚĆ - MAŁŻEŃSTWO - RODZINA
 
  Strona Główna
  Przyjaźń
  Miłość
  Małżeństwo
  => Przygotowanie do małżeństwa
  => Małżeństwo sakramentem
  => Życie seksualne
  => Kilka pytań o małżeństwo
  => Co scala małżonków?
  Rodzina
  Poezja Serca
  Poezja religijna
  Galeria
  Księga gości
  Kontakt
  Licznik
Przygotowanie do małżeństwa


Dobre wiadomości, o których nikt nie mówi

Większość nastolatków chce pewnego dnia wziąć ślub. Wyznają, iż małżeństwo i życie rodzinne są bardzo ważne.

Większość nastolatków (77% chłopców i 84,5% dziewcząt) chce pewnego dnia wziąć ślub. Wyznają, iż „dobre małżeństwo i życie rodzinne” jest „bardzo ważne” (70% chłopców, 82% dziewcząt) (Wendy Shalit, Girls Gone Mild. Od 1976 roku ankieta (pt. Monitoring the Future, czyli: Monitorowanie Przyszłości) przeprowadzana co roku wśród uczniów ostatniej klasy liceum przez Institute for Social Research Uniwersytetu Michigan, zadaje liczne pytania na tematy życia rodzinnego. Robert Bezilla (red.) America’s Youth in the 1990s, Princeton, NJ: The George H. Gallup International Institute, 1993).
Niestety, młodzież, a zwłaszcza dziewczęta, rzadko słyszą o zaletach małżeństwa. Kiedy ostatnio mówiono w mediach o bezdyskusyjnych i spójnych odkryciach tak renomowanych źródeł jak „Journal of Marriage and the Family” oraz „American Journal of Sociology”, mówiących, że „zamężne kobiety i żonaci mężczyźni cieszą się generalnie wyższym poziomem szczęścia, zadowolenia, zdrowia fizycznego i emocjonalnego oraz dłuższym życiem w porównaniu do osób samotnych – singli, rozwiedzionych, w separacji, owdowiałych” (Tamże Shalit, Girls Gone Mild. Marital Status and health: US 1999–2002, Centers for Disease Control (2004)). To badanie, oparte na wywiadach z 127 545 osobami w wieku od 18 lat, wykazało, że małżeństwa są w lepszym psychicznym i fizycznym stanie niż konkubinaty, ludzie samotni bądź rozwiedzeni). Nawiasem mówiąc, nie powinnyśmy się wcale dziwić, że małżeństwo ma na nas aż tak dobroczynny wpływ, w końcu stworzył je Bóg.

Drogie mamy, naszą misją jest wpajanie naszym dzieciom zalet małżeństwa. Uświadamianie im, że nakazywany przez Boga związek może przynieść mnóstwo szczęścia oraz, przede wszystkim, być formą czczenia Boga. National Marriage Project twierdzi, że odpowiedzialność za zmianę postaw wobec małżeństwa spada na rodziców: „Wbrew obiegowej opinii, że to media są głównie odpowiedzialne za stosunek młodzieży do związków i małżeństwa, wiele wskazuje na to, że młodzi w tej sferze inspirują się przede wszystkim rodzicami i starszym pokoleniem” (Sex without Strings, Relationships without Rings: Today’s Young Singles Talk about Mating and Dating, www.marriage.rutgers.edu). To są te dobre wiadomości. A teraz łyżka dziegciu. To samo badanie odkryło, że „wielu rodziców nie ma prawie nic dobrego do powiedzenia na temat małżeństwa i często nic dobrego na ten temat nie mówi”. Ten negatywizm i/lub milczenie może być skutkiem tego, że „pokolenie rodziców ma na koncie sporo małżeńskich problemów i porażek” (Tamże).

Przy okazji badania postaw młodzieży wobec instytucji małżeństwa zebrano wyniki wskazujące na to, że rodzice wielu ankietowanych są albo nieszczęśliwi w małżeństwie, albo po rozwodzie. Dzieci nie mają nawet pojęcia, jak powinno wyglądać zdrowe małżeństwo; mają zakodowany jedynie negatywny jego obraz. Niektórzy ankietowani zdefiniowali dobre małżeństwo jako, uwaga, „przeciwieństwo tego, czym są moi rodzice” (Tamże). Zabolało? Co więcej, część badanych wyjawiła, że od „rodziców i rodziny” na temat małżeństwa nie otrzymywali „żadnych informacji i rad” lub „głównie negatywne informacje i rady” (Tamże). To zdanie powinno nas prawdziwie przerazić. Jakim cudem mamy przerwać ten pochód dysfunkcyjnych rodzin, skoro same go zasilamy i zachęcamy do niego?

Wiem, że wiele spośród was, doświadczyło w życiu sporo bólu i cierpienia w swoich związkach małżeńskich. Nikt nigdy nie obiecał, że życie w małżeństwie usłane będzie różami! Spróbujmy odłożyć na bok swoje złe doświadczenia i skupmy się na tym, jak Bóg widzi małżeństwo. Wiem, że to trudne zadanie. Niektóre z was będą musiały być do bólu szczere ze swoją córką i powiedzieć: „Córeczko, wiem, że twój tata i ja nie jesteśmy (nie byliśmy) dla ciebie dobrym przykładem małżeństwa, ale uwierz mi, że Bóg stworzył małżeństwo jako coś cudownego”. Trzeba schować swoją dumę do kieszeni i wskazać zdrowe małżeństwa, które mogłyby być dobrym przykładem dla waszej córki. Być może nawet konieczne będzie wyznanie swoich grzechów i błędów, po to, by wasza córka ich nie popełniła.

Problem polega na tym, że zbyt wiele osób ze złymi doświadczeniami twierdzi, że małżeństwo, tak generalnie, jest błędem. Musimy pojąć pewną zasadniczą różnicę: Bóg nie tworzy i nie popełnia błędów – to ludzie je popełniają. Większość nieudanych związków jest skutkiem błędów popełnionych przez obie strony oraz zbyt łatwej rezygnacji z boskich wzorców małżeństwa. Jeśli nie będziemy się do nich stosować, wtedy nasze związki na tym ucierpią, a często również się rozpadną. Być może tak właśnie było także w przypadku waszego małżeństwa, ale teraz liczy się to, czy jesteście w stanie przyznać się do błędu, i mimo wszystko wyrażać się w superlatywach o tej instytucji? Oczywiście, jeśli jesteście chrześcijankami, a wasz mąż jest osobą niewierzącą, możecie przypomnieć waszej córce radę Boga dla chrześcijan: „Nie wprzęgajcie się z niewierzącymi w jedno jarzmo” (2 Kor 6,14). Należy zrobić to jednak subtelnie i taktownie, aby nie obrazić męża. Bóg umie uzdrowić każde małżeństwo, a modlitwa jest kluczowym elementem tego procesu.

Wiem, że te słowa mogą czytać również kobiety, które postępowały Bożych zasad i przykazań, ale z jakiegoś powodu ich niegdyś pobożny mąż odszedł od nich lub wybrał ścieżkę grzechu. Osobiście znam kilka mężatek, na które spadło takie nieszczęście, i przepełnia mnie to głębokim smutkiem. Zostały boleśnie doświadczone, a jednak ich stosunek do tej boskiej instytucji nie zmienił się. Nadal wychwalają małżeństwo i robią wszystko, co w ich mocy, by ich dzieci miały zakodowany pozytywny wizerunek takiego związku. Wiem, że jest to delikatny temat, kiedy musimy wspomnieć o błędach popełnionych przez naszego męża, dlatego odradzam wyjawianie niepotrzebnych, szczegółowych informacji, przez które mogłyby ucierpieć relacje naszych dzieci i ich ojca.

A co z nami, którzy cieszymy się udanym małżeństwem? Czy wystarczająco dużo rozmawiamy na ten temat z naszą córką? Czy dziewczyna wie, jak bardzo cenimy sobie małżeństwo? Czy jest świadkiem gestów i słów pełnych uczucia i czułości, wymienianych pomiędzy nami, rodzicami? Czy dajemy jej pozytywne przykłady zażegnywania konfliktów oraz przebaczania? Są to naprawdę niezwykle ważne pytania. Ja kocham moje małżeństwo. Jasne, czasem bywa ciężko, mój mąż i ja miewaliśmy wzloty i upadki, ale nie zamieniłabym tego na nic innego. I chyba za chwilę pójdę i powiem o tym mojej córce. O tym, że małżeństwo jest darem i błogosławieństwem od Boga. Jeśli chcemy, by w powszechnej świadomości małżeństwo znowu miało pozytywny wizerunek, zacznijmy od swojego domu – od siebie samych.




Rozmowy z córką. Kariera czy rodzina? A może dwa w jednym?

Współczesny świat wmawia naszym córkom, że da się pogodzić macierzyństwo oraz karierę. Zapomina doprecyzować, jak to zrobić.

 Gloria Steinem była jedną z przywódczyń ruchu feministycznego, który zrodził się w latach 60. XX wieku. Steinem oraz wiele innych aktywistek, jak choćby Betty Friedan, były pionierkami rewolucji, propagującej tzw. wyzwolenie kobiet. Opowiadały się za wyzwoleniem seksualnym, wyzwoleniem zawodowym oraz wyzwoleniem się z krępujących więzów małżeństwa i macierzyństwa. Osobiście jestem zwolenniczką wyrównania pensji kobiet i mężczyzn w przypadku wykonywania tej samej pracy lub zajmowania tego samego stanowiska, lecz postulaty feministek były o wiele bardziej radykalne. Atakowały patriarchat i wmawiały kobietom, że największą radością w życiu jest robienie kariery oraz eliminowanie wszystkiego, co nie jest oparte na egoizmie i własnym interesie. Czy akcja feministek odniosła sukces? Bez wątpienia wywarła niemały wpływ, lecz ostatecznie kobiety nie przestały wychodzić za mąż i rodzić dzieci (łącznie z samą Glorią Steinem, która w 2000 roku, w wieku 66 lat, dołączyła do grona mężatek). W niedawno opublikowanym wywiadzie Steinem stwierdziła, że współczesne studentki są skrajnie odmienne od ideału, który propagowały wojujące feministki w latach sześćdziesiątych.

Steinem wyznała: „Nigdy jeszcze nie spotkałam się ze studentkami, które nie zamartwiałyby się tym, jak w życiu pogodzić małżeństwo, macierzyństwo oraz karierę zawodową” (Helene Flournoy, Young women picking marriage over careers, www.hflournoy@smu.edu, stan z 10.04.2007.). Dodałabym w tym miejscu – i bardzo dobrze! Współczesny świat wmawia naszym córkom, że da się pogodzić małżeństwo, macierzyństwo oraz karierę. Zapomina jednak doprecyzować, jak to zrobić. W efekcie wiele młodych kobiet zaczyna w pewnym momencie rozumieć, że może jednak nie warto mieć aż tak wygórowanych ambicji. Kilka lat temu „New York Times” odnotował, że coraz większa liczba studentek zamiast kariery zawodowej planuje karierę... macierzyńską. Co najbardziej zdumiewające: przede wszystkim deklarowały to studentki z najbardziej elitarnych uczelni w Ameryce (Choosing Motherhood Over Career? A Trend Among Young Women at Elite Universities, www.albertmohler.com/blog_read.php?id=291, stan z 22.09.2005).

Albert Mohler skomentował tę nową tendencję na swoim blogu, pisząc: „Wiele uwagi poświęca się tzw. kobietom sukcesu, które rzucają pracę na rzecz wychowywania dzieci. Teraz jednak zachodzi pewna zmiana. Wiele studentek sprzed dwudziestu czy trzydziestu lat planowało karierę zawodową, która nie pozostawiała miejsca na nic innego w ich życiu. Natomiast ich córki mówią, że planują przerwać lub zakończyć swoją karierę zawodową w momencie, gdy urodzą dziecko. W rezultacie, dzięki tym młodym kobietom wybucha kontrrewolucja, będąca przeciwieństwem trendów, które królowały w ciągu ostatnich dziesięcioleci” (Tamże).

Proszę zauważyć, że celem tego rozdziału nie jest ani wychwalanie modelu macierzyństwa, który polega na siedzeniu w domu, ani wywoływanie wyrzutów sumienia u kobiet, które robią karierę zawodową. Kariera nie jest czymś złym. Biblijna cnotliwa niewiasta nie zajmowała się jedynie domem, ale również uprawą roli oraz wyrabianiem płótna i sprzedawaniem go. Nie mam zamiaru brać udziału w kłótniach na temat roli matki i stawać po którejś ze stron. Jako ktoś, kto był zarówno pełnoetatową matką oraz matką pracującą (na pół etatu oraz cały etat, tyle że w domu), stałam po obu stronach sporu. Moim celem jest raczej zachęcić matki, by były szczere w rozmowach z córkami i powiedziały im: „Tak naprawdę nie można w życiu mieć wszystkiego”. Godzenie kariery z rodziną to bardzo ciężka praca. Na własnej skórze przekonałam się, jak trudno jest pogodzić obie te rzeczy, a jednocześnie robić je dobrze. Nie mówię, że jest to nierealne, tylko że bardzo trudne. Musimy zdemaskować kłamstwo, którym karmione są nasze córki (oraz wiele z nas, matek) – po to, aby mogły spojrzeć na życie bardziej realistycznie i podjąć mądrą decyzję.

Dla przykładu, w czasie pisania tego rozdziału odbyłam rozmowę z pewną wierzącą matką, której córka marzy, by zostać lekarką. Jednocześnie dziewczyna nie może się również doczekać dnia, kiedy weźmie ślub i urodzi dzieci. Ciągle podobno powtarza, że pragnie bardzo angażować się w życie swoich dzieci i swojego męża. Mądra matka tej dziewczynki poprosiła, by córka wytłumaczyła, co ma dokładnie na myśli, a następnie zasugerowała, aby zrobić mały rekonesans: zapytać kilku lekarek, czy faktycznie da się pogodzić ich pracę z pełnym angażowaniem się w życie rodzinne – w taki sposób, jak opisała to wcześniej jej córka. Nie mam pojęcia, jaką ostatecznie decyzję podejmie ta dziewczyna, ale wiem, że teraz na pewno rewiduje swoje marzenie, w oparciu o odpowiedzi, które uzyskała od pań lekarek. Dobrze by było, gdyby więcej matek w taki sposób pomagało swoim córkom. Często bowiem jest tak, że rodzice inwestują ogromne sumy pieniędzy w wykształcenie oraz karierę dziecka, która przynosi później tylko rozczarowanie.

Przeprowadziłam wiele szczerych rozmów z moją córką na temat jej planów na przyszłość. Z wielką pewnością siebie wyznała, iż jej największym marzeniem jest rola żony i matki. Dodała, że kiedy urodzi dziecko, zdecyduje się na pełnowymiarowe zajmowanie się rodziną, czyli zostanie w domu. Mimo to namawiam ją, aby dla bezpieczeństwa kształciła się w jakimś zawodzie. Przyszłość to wielka niewiadoma, a małżeństwo i macierzyństwo nie jest pisane każdej kobiecie. Z drugiej strony fakt, że znamy cele i pragnienia Paige, pozwala nam planować dalsze jej wykształcenie tak, aby w przyszłości mogła wykonywać swój zawód w domu lub na pół etatu.

Moja córka podkreśla, że po założeniu rodziny planuje zostać w domu i zajmować się dziećmi, dlatego ja z kolei podkreślam, jak ważne jest to, by jej przyszły mąż tak samo zapatrywał się na rolę swojej żony i rozumiał, że będzie musiał przyjąć na siebie odpowiedzialność za utrzymanie rodziny. Autorka Danielle Crittendon wspomina, jak jej przyjaciel, prawnik, ożenił się z kobietą, która przyrzekała, że będzie dbać o swoją karierę zawodową, a nie „siedzieć w domu ze śliniącym się bachorem”. Kupił więc kosztowny dom, który pożerał pensje obu małżonków. Nagle sprawa się nieco skomplikowała. Kiedy urodziło im się dziecko, żona zmieniła zdanie. Postanowiła nie wracać do pracy. Była jedną z tych robiących karierę kobiet, które nagle przekonują się, że trudno jest się rozstać ze swoim maleństwem. Mąż był z tej sytuacji bardzo niezadowolony, ponieważ musiał pracować o wiele więcej, aby móc utrzymać rodzinę wyłącznie z własnej pensji (Danielle Crittenden, What Our Mothers Didn’t Tell Us, s. 101-2.).

Ja również przestrzegałam moją córkę przed błędem, który często popełniają małżeństwa w pierwszych latach wspólnego życia – kupując mieszkanie lub biorąc kredyty, sumują zarobki i męża, i żony. Pojawienie się dzieci jest niekiedy prawdziwą niespodzianką i nie wszystkie pary są na to przygotowane. Sytuacja staje się wyjątkowo trudna, gdy ich zobowiązania finansowe wymagają dwóch pensji. Jakkolwiek by było, opanowanie sztuki gospodarowania jedną pensją jest dobrym pomysłem nawet w przypadku tych matek, które planują wrócić do pracy po urodzeniu dziecka. Chyba każda z nas zna kobiety, które porzuciły swoje marzenia związane z karierą zawodową, gdy tylko pielęgniarka podała im do rąk ich nowo narodzone dziecko, wraz z którym narodziło się nowe marzenie – poświęcić mu całe swoje życie. Często przypominałam Paige słowa Pisma Świętego, w których mowa jest o obowiązkach matki: „Bada bieg spraw domowych” (Prz 31,27).

Niektórym kobietom może udać się sztuka godzenia kariery zawodowej z macierzyństwem tak, aby żadna z tych rzeczy na tym nie ucierpiała. Inne, do których sama się zaliczam, mogą pracować w domu w niepełnym wymiarze godzin. (Muszę jednak zaznaczyć, że wcześniej, gdy dzieci były małe, nie udałoby mi się poświęcić tyle czasu na pisanie książek oraz pracę duszpasterską, ile obecnie). Natomiast jeszcze inne kobiety po urodzeniu dziecka mogą zapragnąć cały czas być w domu. Chodzi o to, że nie ma jednej recepty – każdemu odpowiada co innego. W swoim życiu spotkałam kobiety, które pracują na pełny etat, a jednocześnie niesamowicie angażują się w życie małżonka i dzieci. To ogromne wyzwanie, ale niektórym się udaje! Z drugiej strony, znam matki, które po urodzeniu dziecka przerwały pracę, a teraz dwoją się i troją, udzielając się jako wolontariuszki, przez co własnej rodzinie poświęcają o wiele mniej czasu, niż zabiegane kobiety robiące karierę. Zadaniem każdej matki jest skłonić swoją córkę do dokładnego przemyślenia swoich planów i marzeń oraz pomóc jej sprawdzić, czy są one realistyczne. Nade wszystko musimy jednak podkreślać moc modlitwy oraz kierować nasze pociechy ku Temu, który zna je lepiej niż my, a nawet one same. Nasze córki znajdą równowagę, której szukają, jedynie dzięki modlitwie oraz proszeniu Boga o Jego mądrość i wskazywanie im drogi.




Szukanie miłości a czekanie na miłość

Istnieje subtelna różnica pomiędzy polowaniem na męża a siedzeniem w domu i czekaniem, aż ów przyszły mąż zastuka do naszych drzwi.

 Trudno jest mi ciągle gryźć się w język, kiedy rozmawiam ze znajomymi chrześcijankami (wiele z nich skończyło już 30 lat), które użalają się nad swoim statusem singielek, a po chwili mówią mi, że chodzą do kościołów, w których nie ma specjalnych grup dla samotnych osób, że weekendy spędzają ze swoimi koleżankami, a na dodatek nie robią nic lub prawie nic, by integrować się z ludźmi w kościelnych grupach koedukacyjnych. Swoje lamenty kończą zdaniem: „No cóż, widocznie Bóg w odpowiednim momencie ześle mi idealnego kandydata na męża i postawi go przed moimi drzwiami”. Czasami nawet porównują swoją filozofię „siedzieć i czekać” do biblijnych przypowieści, takich jak ta w Księdze Rodzaju, gdzie Bóg specjalnie sprawił, by Jakub i Rachela spotkali się przy źródle podczas pojenia owiec (Rdz 29,9).Bez wątpienia Bóg potrafi dokonywać cudów, ale czy nie jest lekką bezczelnością oczekiwać od Niego, że w naszym przypadku też zainterweniuje? Nie zapominajmy bowiem o innym fragmencie Pisma Świętego, w Księdze Rut, kiedy Noemi sama odgrywa rolę swatki i swata swoją owdowiałą synową Rut z mężczyzną imieniem Booz. Noemi powiada: „Umyj się i namaść, nałóż na siebie swój płaszcz i zejdź na klepisko, ale nie daj się jemu poznać, dopóki nie skończy jeść i pić. A kiedy się położy, ty zauważywszy miejsce jego spoczynku, wyjdziesz, odkryjesz miejsce przy jego nogach i położysz się, a on sam wskaże ci, co masz czynić” (Rt 3,3-4). Dzięki temu, że Rut zastosowała się do zaleceń teściowej, ona i Booz zostają małżeństwem.

Istnieje subtelna różnica pomiędzy polowaniem na męża a siedzeniem w domu i czekaniem, aż ów przyszły mąż zastuka do naszych drzwi. Dawn Eden w Dreszczu czystości daje taką oto mądrą radę samotnym kobietom: „To oczywiste, że jeśli chcesz spotkać swojego przyszłego męża, musisz wyjść z domu” [Dawn Eden, The Thrill of the Chaste: Finding Fulfillment While Kemping Your Clothes On, s. 133]. Gdy chcesz mieć nowy samochód, idziesz tam, gdzie sprzedają nowe samochody. Gdy chcesz spotkać wierzących kawalerów, idziesz tam, gdzie są wierzący kawalerowie. Jeśli Bóg chce, abyś pozostała w swoim kościele, w którym nie ma specjalnych grup dla samotnych, to musisz znaleźć inny sposób na spotykanie się z samotnymi osobami, które również szukają towarzystwa.

Bynajmniej nie sugeruję, że powinnyśmy w sferze małżeństwa manipulować przy woli Boga i Jego wyczuciu odpowiedniego momentu. W przypadku niektórych dziewcząt wola boska będzie taka, żeby nie wychodziły za mąż. W przypadku innych Bóg może chcieć opóźnić wyjście za mąż. Nasze córki muszą wiedzieć, że Bóg zawsze wie, co jest dla nas najlepsze i także w sprawie małżeństwa powinny się zdać na Jego wyczucie czasu, a nie na swoje. Pismo Święte przypomina nam: „Nie bierzcie więc wzoru z tego świata, lecz przemieniajcie się przez odnawianie umysłu, abyście umieli rozpoznać, jaka jest wola Boża: co jest dobre, co Bogu przyjemne i co doskonałe” (Rz 12,2). Niezależnie od tego, czy Bóg zechce ofiarować naszej córce małżeństwo, czy też nie, musi ona wiedzieć, że najważniejszą relacją w jej życiu jest związek z Jezusem Chrystusem. Kiedy skupi się na Nim, wszystko dobrze się ułoży. Może wyjdzie w przyszłości za mąż, a może nie, lecz jeśli wpatruje się w Jezusa i jeśli jej serce bije przede wszystkim dla Niego, ta kwestia nie będzie miała dla niej znaczenia.



Mówienie prawdy naszym córkom

Czy nie powinnyśmy zasugerować naszym córkom, że warto mieć bardziej otwarty stosunek do małżeństwa już w młodym wieku?

 Co ma swojej córce powiedzieć matka chrześcijanka? Na pewno nie to, żeby zadowoliła się pierwszym lepszym mężczyzną, który się nią zainteresuje. Jednak czy nie powinnyśmy zasugerować, że warto mieć bardziej otwarty stosunek do małżeństwa już w młodym wieku? Czy nie powinnyśmy wytłumaczyć naszej córce, że przekaz współczesnego świata brzmiący „możesz mieć wszystko – kiedy tylko chcesz i na swoich warunkach” to wierutne kłamstwo? Małżeństwo i macierzyństwo nie są czymś, co zapisuje się na liście rzeczy do zrobienia pomiędzy „kupić mleko” a „odebrać ubrania z pralni”.W latach pięćdziesiątych rodzice z pewnością byli bardziej rygorystyczni, jeśli chodzi o randki nastolatków, ale też średni wiek kobiety wychodzącej za mąż wynosił 20 lat, w związku z czym nad swoimi hormonami musiała panować zazwyczaj jedynie przez kilka lat. W dzisiejszych czasach oczekujemy od dzieci, żeby przez co najmniej dekadę ujarzmiały swoje instynkty i zamiast brać ślub, robiły karierę, cieszyły się wolnym stanem i osiągały niezależność. Ciekawa jestem, ile z nas sprostałoby takiemu wyzwaniu?Wydaje mi się, że gdyby według Boga najlepszym czasem na małżeństwo był wiek grubo ponad 20 lat, sprawiłby, że później doświadczalibyśmy „burzy hormonów”. Być może Bóg nigdy nie chciał, żebyśmy odkładali na bliżej niesprecyzowaną przyszłość sakramentalne „tak” po to, żeby moc wcześniej cieszyć się życiem singla, uzyskać niezależność i zrobić karierę. Autorka Danielle Crittenden pisze o negatywnych skutkach, jakie mogą mieć „lata niezależności” oraz „lata życia singla”: „Jeżeli przez dłuższy czas żyjemy tylko i wyłącznie dla siebie, myślimy tylko o sobie i nie jesteśmy za nikogo odpowiedzialni, tak naprawdę nieświadomie przedłużamy w nieskończoność introwertyczną egzystencję charakterystyczną dla nastolatków, nawet kiedy jesteśmy już w wieku średnim” [Danielle Crittenden, What Our Mothers Didn’t Tell Us, s. 66]. Autorka zauważa też, że „cechy, które są zrozumiałe i wybaczalne u osoby dwudziestoletniej (takie jak analizowanie tego, kim się jest i kim się będzie; brak przywiązania do ludzi i rzeczy), są już znacznie mniej atrakcyjne u trzydziestokilkulatka – trudno się zachwycać jego irytującym egocentryzmem i niedojrzałością” [Danielle Crittenden, What Our Mothers Didn’t Tell Us, s. 74].

Dylemat, przed którym stoją nasze córki, według Crittenden sprowadza się do tego, że życie współczesnych kobiet jest postawione na głowie. Autorka pisze: „Trwonimy naszą młodość i namiętność na facetów, którzy nie są nas warci, i dopiero kiedy jesteśmy starsze i już mniej pociągające, próbujemy znaleźć mężczyznę, który by na nas zasługiwał. Mając dwadzieścia kilka lat, kiedy właśnie jesteśmy najbardziej płodne, stawiamy na karierę. W tym okresie nie jesteśmy jednak jeszcze na tyle doświadczone, żeby coś osiągnąć w życiu zawodowym. Natomiast kiedy nasza praca zaczyna już przynosić owoce, próbujemy zajść w ciążę, ale wtedy z kolei nasze ciała są mniej płodne” [Danielle Crittenden, What Our Mothers Didn’t Tell Us, s. 74].

Autorka na koniec przedstawia swoją wizję tego, jak powinno wyglądać życie młodej kobiety, i radzi nam, matkom chrześcijankom, abyśmy przekazały ją naszym córkom:

A co by było, gdyby nasza bohaterka mogła cofnąć czas? Zaczęłaby myśleć o tych sprawach już w momencie rozpoczęcia studiów. W okolicach dwudziestego roku życia mogłaby umawiać się na randki z rożnymi chłopakami. Odczuwałaby mniejszą presję kontaktów seksualnych, gdyby wiedziała, że wkrótce wybierze jednego z nich, by za niego wyjść. Gdyby w młodszym wieku poważniej podchodziła do małżeństwa, nie marnowałaby czasu ani uczuć na mężczyzn, z którymi nie wyobrażałaby sobie spędzenia reszty życia (AMEN!). Gdyby inne młode kobiety poszły w jej ślady, mniejsza liczba „seksualnie dostępnych” młodych kobiet wywarłaby wpływ na mężczyzn: trudniejsze stałyby się „podboje seksualne”, czyli trudniej byłoby im namawiać kobiety do dzielenia łoża, bez dzielenia życia (znowu AMEN!). Gdyby kobiety wychodziły za mąż wcześniej, rodziłyby dzieci wtedy, gdy ich ciało jest najbardziej do tego przystosowane i kiedy ciąża nie krzyżuje planów związanych z karierą, jeśli takowe plany istnieją” [Danielle Crittenden, What Our Mothers Didn’t Tell Us, s. 186–87].



Od randki do małżeństwa

Każdy człowiek stworzony z Bożej miłości, na obraz i podobieństwo Stwórcy jest powołany do miłości. „Człowiek jako duch ucieleśniony, czyli dusza, która wyraża się poprzez ciało, i ciało formowane przez nieśmiertelnego ducha, powołany jest do miłości w tej właśnie swojej zjednoczonej całości. Miłość obejmuje również ciało ludzkie, a ciało uczestniczy w miłości duchowej” (Jan Paweł II, Adhortacja „Familiaris consortio”. O zadaniach rodziny chrześcijańskiej w świecie współczesnym, nr 11, Watykan 1981). Człowiek rodzi się jako obdarzony zdolnością kochania drugiej osoby, lecz aby osiągnąć prawdziwą dojrzałość w dawaniu miłości, musi się tego nauczyć. W przeciwnym razie pozostanie jako egoistyczny biorca, niezdolny do ofiary z siebie, swego czasu ani tego, co posiada.

Pierwszym, bardzo dalekim etapem miłości jest grono znajomych, w którym człowiek się obraca na poziomie klasy, grupy czy innego środowiska. Z czasem z tych grup rówieśniczych wyłaniają się przyjaźnie − grupy ludzi bądź osoby, które w jakiś szczególny sposób mają „wspólny język”, wspólne zainteresowania i poglądy na życie. Poznanie na tym etapie przebiega w sposób zupełnie spontaniczny, bez sztuczności i grania przed sobą, (co często ma miejsce w relacjach chłopak − dziewczyna). Młodzi ludzie w przyjaźni doświadczają siebie nawzajem takimi, jakimi są w rzeczywistości, i takimi siebie akceptują.

Z tych przyjaźni człowiek odkrywa, że z daną osobą płci odmiennej łączy go coś więcej. Chętniej niż z innymi lubi z nią/nim przebywać, rozmawiać, dzielić się swoimi kłopotami i radościami. Tak właśnie przychodzi zakochanie, które jest radosnym początkiem szczególnego poznawania się.

Kryteria wyboru chłopaka czy dziewczyny na przyszłego współmałżonka są różne. Podstawowym kryterium jest atrakcyjność fizyczna, która przyciąga w pierwszej kolejności zmysł wzroku. Drugim kryterium, na które niejednokrotnie nie zwraca się większej uwago jest zdrowie fizyczne i psychiczne, od niego w dużej mierze zależy bowiem kondycja psychofizyczna potomstwa. Stąd też czasami warto zadbać także o tę sferę, by uniknąć rozczarowań i nie miłych niespodzianek. Dziewczęta ze swej natury opiekuńcze, niejednokrotnie jako kryterium wyboru swojej „miłości” biorą potrzebę opieki nad mężczyzną nie przystosowanym do życia, wymagającym nawrócenia ze złej drogi, wyrwania ze „szponów” nałogu, itp. Dlatego też należy jasno uświadomić młodym, że małżeństwo nie jest ochronką dla życiowych „kalek”, lecz ma ono do spełnienia ważne zadanie w służbie mikrospołeczności, jaką jest rodzina, jak i makrospołeczności, którą jest naród, Kościół, świat. Bardzo ważnym elementem wzajemnego doboru są znaczne różnice w poglądach na temat samego małżeństwa, etyki seksualnej, liczby dzieci, nierozerwalności, itd. Brak zgody w tych istotnych dla małżeństwa kwestiach, dyskwalifikuje ewentualnego kandydata już na samym początku.

Inną kwestia, która wciąż jeszcze jest w fazie badań naukowych jest naturalny dobór ewentualnych kandydatów na ojca i matkę przyszłego potomstwa. Pierwszym warunkiem zwrócenia uwagi na przyszłego kandydata na męża, a tym samym na ojca rodziny jest jego wygląd fizyczny. Im bardziej proporcjonalna i muskularna sylwetka, tym większa gwarancja zdrowia fizycznego, które po ojcu odziedziczą dzieci. Drugą kwestią jest zamożność kandydata, gdyż od niej zależy w dużej mierze przyszły status materialny rodziny. Preferencje kobiet są także uzależnione od cyklu płodności. Badania brytyjskich naukowców dowodzą bowiem, że w okresie owulacji, kobiety preferują bardziej męskie (samcze) typy urody, o wyrazistych rysach, dobrze umięśnionych, ze wszelkimi cechami męskiej urody.. Natomiast, gdy minie czas jajeczkowania, skłaniają się ku bardziej sfeminizowanym typom mężczyzn, delikatnych i subtelnych. Bardzo ważnym kryterium wzajemnego doboru jest zapach, który przyciąga ku sobie ludzi o diametralnie różnych cechach genetycznych, dzięki czemu przyszłe potomstwo będzie o wiele bardziej odporne pod względem immunologicznym. Pomocą w tej kwestii jest układ hormonalny, gdyż spotkanie z fascynującą osobą uwalnia w ludzkim organizmie: dopaminę, odpowiedzialną za dobre samopoczucie oraz adrenalinę, która przyśpiesza akcję serca, podnosi ciśnienie krwi i powoduje obfitsze wydzielanie potu, co wzmaga wydzielanie się zapachu, którego głównymi źródłami są głowa, jama ustna, pachy, stopy i sfera genitalna.

Gdy już dojdzie do wzajemnego zainteresowania się sobą, na pierwszych spotkaniach młodzi zaczynają coraz bardziej się sobą cieszyć (rodzi się więź emocjonalna), doznają coraz większego poczucia bezpieczeństwa i wzajemnego zaufania, a także tęsknoty, gdy dzieli ich rozłąka. Coraz częściej zwierzają się sobie nawzajem z najgłębszych tajemnic, których nie mieli odwagi nigdy nikomu powiedzieć. Ten czas jest również dobrą okazją do odkrycia swojej przeszłości: znajomych (byłych sympatii), kłopotach i przede wszystkim zobowiązaniach względem innych osób lub instytucji, gdyż tego wymaga uczciwość. Ważnym w tym miejscu jest także umiejętność przyznania się do minionych doświadczeń seksualnych, które w jakiś sposób mogą ewentualnie zaważyć na trwałości obecnego związku. Na tym etapie często dochodzi do zjawiska idealizacji osoby, będącej przedmiotem zakochania. Ideał staje się o wiele silniejszy niż rzeczywisty człowiek, także bardzo trudno w tym okresie w sposób prawdziwy ocenić wady i zalety drugiego człowieka.

Jeśli w tym czasie młodzi podejmą współżycie seksualne, cały proce poznania się ulegnia poważnemu zachwianiu. Dojdzie bowiem do głosu psychologiczne prawo „pierwszych połączeń”, które mówi, że pierwsze doznania w danej dziedzinie są najsilniejszy i najbardziej się utrwalają w świadomości człowieka. Ponadto sfera seksualna zacznie domagać się kontynuacji rozładowywania narastającego napięcia seksualnego. Swoja rolę w tym procesie odgrywa także pamięć, która przywołując zarejestrowane obrazy, wyzwala w człowieku nowe pragnienia. W tej sytuacji dalsze poznawanie może ograniczyć się tylko do sfery fizycznej, gdyż młodzi owładnięci „nowym doświadczeniem”, nie będą już potrafili zapanować nad sobą i zaczna patrzeć na siebie tylko przez pryzmat seksualności.

Gdy młodzi coraz lepiej siebie rozumieją (znają), rodzi się szansa budowania więzi duchowej. Młodzi na tym etapie dokonują wobec siebie swoistej rewizji życia poprzez wzajemne dzielenie się tym, jak postrzegają świat i swoje w nim miejsce, jakimi zasadami moralnymi kierują się w życiu, o swych pragnieniach i aspiracjach życiowych, wizji szczęścia, miłości, małżeństwa czy rodziny. Rozmawiają o swych przekonaniach na temat wierności, odpowiedzialności, szlachetności, na temat więzi z Bogiem i z ludźmi.

Powyższy etap jest momentem decydującym i przełomowym, gdyż od niego zależy czy rozwijająca się więź między chłopakiem i dziewczyną okaże się jeszcze jedną z powierzchownych znajomości i zwykłym koleżeństwem, czy też przekształci się w coś wyjątkowego i bardzo osobistego. Na tym etapie oboje powracają do społeczeństwa, po dłuższym czasie „niebytu” dla innych. Zaczynają już jako „my” działać na polu grupy społecznej czy religijnej, gdzie poznają się w działaniu, w byciu razem dla innych.

Przechodzenie od zauroczenie i fascynacji do prawdziwej miłości musi być dobrze rozpoznane przez obojga młodych, by przelotnego stanu emocjonalnego nie wzięli za wielką miłość, na której będą chcieli budować swoją przyszłość. Istnieją pewne przesłanki, które pozwalają rozpoznać istnienie prawdziwej miłości:

 

Wskaźniki miłości
Brak miłości   Miłość istnieje
Kocham, bo jestem kochany   Jestem kochany, bo kocham
Kocham, bo potrzebuję ciebie   Kocham ciebie, bo jesteś
Kocham ciebie, bo zaspokajasz moje braki   Kocham, niczego mi nie brakuje
Bez ciebie nie mogę żyć   Bez ciebie mogę żyć, ale pragnę wspólnoty z tobą

 

Z powyższego zestawienia wynika, że prawdziwa miłość nastawiona jest na dobro drugiego człowieka i niczego w zamian od niego nie oczekuje. Wartością w tej relacji jest sam człowiek, dla którego chce ktoś oddać siebie samego w darze.

Na ostatnim etapie młodzi decydują się na jeszcze większe oddanie się sobie nawzajem, aż do śmierci, jako mąż i żona (zaręczyny). Od tej chwili on patrzy na nią, jako na przyszłą współmałżonkę i matkę swoich dzieci, a ona na niego jako na potencjalnego męża i ojca swego potomstwa. Gdy oboje stwierdzą, że okres ten zwany narzeczeństwem potwierdził ich wzajemną miłość i zaufanie, decydują się na małżeństwo.

Zanim jednak podejmą tę życiowa decyzję, musza być może po raz kolejny, postawić sobie pytanie: czy to ten człowiek, z którym chce się związać na całe życie? Przede wszystkim należy zwrócić uwagę na cechy osobowe ewentualnego kandydata do małżeństwa. Człowiek jest indywidualnością niepowtarzalną i nie każdy w ten sam sposób kreuje powierzone mu role. Na ogół człowiek unika tych ról, które stoją w konflikcie z jego osobowością, a chętnie podejmuje się tych, które odpowiadają jego zainteresowaniom i uzdolnieniom.

Ogromne znaczenie w kształtowaniu oczekiwań odgrywa koncepcja życia, przekonania filozoficzne, moralne, religijne, kształtowane przez szeroko pojęte środki społecznego przekazu. Innym zjawiskiem wpływającym na cechy kandydata na przyszłego współmałżonka są naleciałości środowiskowe (subkultura), nabyte w rodzinie, małym zamkniętym środowisku (grupa rówieśnicza). Małe grupy środowiskowe są zdolne do tworzenia własnej podkultury i wynikających z niej wartości, którymi żyje się na co dzień. Wszystkie te elementy mają wpływ na oczekiwania związane z życiem małżeńskim i rodzinnym.

Ważnymi elementami wpływającymi na dobór współmałżonka są:

– Wiek – na ogół młodzi tworzą pary o tym samym lub zbliżonym wieku. Ideałem jest, gdy mężczyzna jest nieco starszy od kobiety. Bardzo ryzykowną jest sytuacja, gdy różnica wieku przekracza 20 lat, a szczególnie, gdy to kobieta jest starsza.

– Wykształcenie – taki sam lub zbliżony poziom wykształcenia ułatwia dialog pomiędzy małżonkami. Ogromne dysproporcje pomiędzy poziomem wykształcenia męża i żony utrudniają relacje małżeńskie. Przy czym w naszym kręgu kulturowym dopuszczalny jest wyższy poziom wykształcenia mężczyzny, jako głowy rodziny, niż kobiety.

– Środowisko rodzinne – człowiek ze swojej rodziny wynosi wiele różnych zasad i przyzwyczajeń, które chciałby potem kultywować w założonej przez siebie rodzinie. Stąd też nie może być zbyt duża dysproporcja pomiędzy rodzinami kandydatów do małżeństwa, jeśli chodzi o poglądy na życie, majętność i zwyczaje.

W okresie wzajemnego poznawania się warto także zwrócić uwagę na umiejętności praktyczne, jak: zaradność życiowa, zmysł gospodarczy, umiejętność gotowania, dokonywania drobnych napraw, dbałość o własną odzież, higienę, utrzymywanie porządku, robienie zakupów, gdyż takie drobiazgi mogą bardzo ułatwić wspólne życie, a ich brak niejednokrotnie staje się powodem wielu konfliktów małżeńskich.

Czas „chodzenia” ze sobą jest istotnym elementem w procesie przygotowania do życia małżeńskiego i rodzinnego. Czas ten poświęcony poznaniu się młodych w sposób znaczący wpływa na kształt przyszłego związku małżeńskiego.

Jerzy Szyran OFMConv


 

Nie jest łatwo młodym ludziom, żyjącym w obecnej dobie, z odwagą i nadzieją patrzeć w swoją przyszłość, marzyć o udanym życiu małżeńskim. Wielu młodych boi się małżeństwa. Przyczyną takiego stanu rzeczy jest bardzo duża ilość rozwodów, rozpadów związków, bardzo często już w pierwszych latach ich istnienia. Trzeba więc zadawać pytania: Jak dobrze przygotować się do małżeństwa, aby przeżyć je w upragnionym szczęściu, w miłości, z radością i zrozumieniem? Czy w ogóle istnieje recepta na udane małżeństwo?

Z wielkim przekonaniem pragnę zapewnić młodych czytelników, że możliwe jest dobre przygotowanie się do małżeństwa, nawet jeśli związek rodziców nie może stanowić pozytywnego przykładu. Istnieje też recepta mocno podnosząca prawdopodobieństwo sukcesu w małżeństwie. Jest to w zasadzie złota recepta gwarantująca szczęście w małżeństwie, pod warunkiem że będzie się konsekwent­nym w jej realizacji.

W przedstawionych niżej rozważaniach postaram się odpowiedzieć na postawione pytania. Zapewne nie uda się to w jednej części, ale nie żałujmy na to tutaj miejsca i czasu, gdyż zamierzamy zmierzyć się z zagadnieniami dla nas wszystkich fundamentalnymi, warunkującymi wszystko, co w życiu robimy. Tak jest w rzeczywistości: od jakości małżeństwa zależy jakość każdego z nas, jakość rodziny, parafii i całego narodu!
 

Jak dobrze przygotować się do małżeństwa?

 
Najpierw potrzebne jest uświadomienie sobie, że konieczny jest trud i czas na zdobycie odpowiedniego zasobu wiedzy, na przyswojenie sobie konkretnych treści. Jest rzeczą dziwną i smutną, że potrafimy bardzo dużo czasu i zaangażowania poświęcić na zdobycie umiejętności posługiwania się komputerem czy obcym językiem, kierowania pojazdem, na podnoszenie swoich kwalifikacji zawodowych oraz sprawności fizycznej, a niewiele czasu przeznaczamy na przygotowanie się do zadania, które jest najważniejsze. Tak – wszystko, co robimy, co zamierzamy robić, jest ważne i potrzebne, ale najważniejsze jest małżeństwo, toteż trzeba się do niego bardzo dobrze przygotować. Bardzo często po naukach głoszonych dla małżonków słyszę słowa: „gdybyśmy wiedzieli to wcześniej!”, „gdyby nam ktoś to wcześniej powiedział!”. Wybrzmiewa tu też pewien żal, że zapewne uniknęłoby się wielu trudnych, przykrych sytuacji, jeśliby się posiadało konkretną wiedzę. Właśnie – wiedzę. Niestety, wielu patrzy na małżeństwo, na miłość i szczęście z nastawieniem: jakoś to będzie. Nie! Szczęśliwe małżeństwo to nie dar, to nie przypadek – to sukces wielokrotnie okupiony wielkim trudem, wysiłkiem, dziesiątkami wyrzeczeń.
Przede wszystkim potrzebne jest więc uświadomienie sobie konieczności podjęcia systematycznej pracy kształceniowej i samokształceniowej, ułożenie planu rozwoju – można by powiedzieć – w kierunku małżeństwa.
 

A teraz konkretne treści do przyswojenia

 

1. Jednoznacznie odrzucić myślenie o życiu w jakiejkolwiek formie związku partnerskiego, która nie jest małżeństwem sakramentalnym. A więc żaden wolny związek, wspólne zamieszkanie „na próbę”, związek z osobą po rozwodzie! Tylko małżeństwo sakramentalne gwarantuje pełny, optymalny rozwój miłości ku prawdziwemu, pełnemu szczęściu. Każdy inny sposób realizacji życia we dwoje jest gorszy, zakłamany i zmierzający ku niszczeniu. Bardzo proszę dostrzec, że nie odnoszę się do istniejących związków niesakramentalnych, lecz proszę i przestrzegam młodych ludzi, nie mających doświadczeń w tej dziedzinie, będących dopiero na starcie wspólnej drogi życiowej, i zdecydowanie ich ostrzegam przed komplikowaniem sobie życia. Małżeństwo sakramentalne jest najpiękniejszą drogą życia mężczyzny i kobiety, gdyż opiera się na odniesieniu do Jezusa, umożliwia Jego stałą obecność. Taki stan rzeczy jest związany z nieograniczonymi możliwościami rozwoju wszelkich relacji między żoną a mężem. Daje to możliwość korzystania z wielkich dóbr duchowych, które zawsze przyczyniają się do udoskonalania ludzkich dążeń. Rozsądek podpowiada, że powinno wybierać się rozwiązania najlepsze. Stwórzmy hasło reklamowe: „Małżeństwo – wybierz to, co najlepsze” albo: „Małżeństwo – nie dla idiotów”, czy może: „Wolny związek – prawie małżeństwo. »Prawie« robi wielką różnicę”.
Ponieważ zajmujemy się tym zagadnieniem jako osoby wierzące w Chrystusa, uznające wielkość i wartość Kościoła katolickiego, przypomnijmy sobie, co na ten temat mówi nam katechizm: „Wolny związek ma miejsce wówczas, gdy mężczyzna i kobieta odmawiają nadania formy prawnej i publicznej współżyciu zakładającemu intymność płciową” (2390).
Określenie to jest zwodnicze: Co może oznaczać związek, w którym osoby nie podejmują zobowiązań wobec siebie i dają w ten sposób wyraz brakowi zaufania w odniesieniu do drugiej osoby, do samego (samej) siebie lub do przyszłości?
Określenie „wolny związek” odnosi się do różnych sytuacji, takich jak: konkubinat, odmowa małżeństwa jako takiego, niezdolność do podjęcia trwałych i ostatecznych zobowiązań (por. Jan Paweł II: adhortacja apostolska Familiaris consortio, 81). Wszystkie te sytuacje znieważają godność małżeństwa, niszczą samo pojęcie rodziny i osłabiają znaczenie wierności. Są one sprzeczne z prawem moralnym. Akt płciowy powinien mieć miejsce wyłącznie w małżeństwie; poza nim stanowi zawsze grzech ciężki i wyklucza z Komunii sakramentalnej” (KKK, nr 2390).
Za wielką tragedię uznaję sytuację, kiedy wierzący młodzi ludzie, często regularnie praktykujący, podejmują decyzję o wspólnym zamieszkaniu, uzasadniając to wielorakimi korzyściami i jednocześnie zupełnie nie dostrzegając, że stoi to w sprzeczności z nauką Jezusa i Kościoła, że jest to trwanie w śmiertelnym grzechu. Często owo wspólne zamieszkiwanie bez ślubu dokonuje się za przyzwoleniem katolickich rodziców, również naiwnie mówiących: „a cóż w tym złego – przecież to dzisiaj takie modne, wszyscy tak robią”... Straszne słowa, potwierdzające brak odpowiedzialności rodziców za zbawienie swoich dzieci!
 
2. Za nadrzędną wartość w okresie przed zawarciem małżeństwa uznać trwanie w czystości. Wiem, że wielu młodych ludzi ma alergię na wyrażenie „czystość przedmałżeńska”. Nie dziwię się: to wartość, na zniszczeniu której najbardziej zależy szatanowi, a nasze odczucia są efektem jego skutecznej propagandy, ośmieszającej ten stan. Prawie się to dzisiaj udało przeciwnikowi Boga... Zaproszenie do trwania w czystości do dnia ślubu, do uznania dziewictwa za największy dar, jaki małżonkowie mogą sobie złożyć na początku swojej wspólnej drogi, napotyka ogromny i, niestety, irracjonalny opór w świadomości młodzieży. Jakże często doznaję wręcz zdumienia, kiedy rozmawiając o tym z młodymi ludźmi, dostrzegam w nich narastanie oporu i emocji, zamykanie się na racjonalne, rzeczowe argumenty. Często jest to młodzież angażująca się w działalność różnych grup parafialnych, chodząca na pielgrzymki, wyjeżdżająca na rekolekcje! Szatan zaciera ręce. 
Argumenty są bardzo konkretne. Po pierwsze: Dekalog, jego szóste przykazanie. Pamiętać trzeba, że cudzołóstwo to wszelki seks pozamałżeński. Często młodzi ludzi myślą, że łamanie tego przykazania dokonuje się tylko przez zdrady małżeńskie, a podejmowanie współżycia przed ślubem – tym bardziej w narzeczeństwie, kiedy jest się już ze sobą bardzo blisko uczuciowo – nie jest cudzołóstwem. Często młodzi ludzie mówią: „ponieważ się kochamy, to możemy”. Brak wiedzy.
Konieczne jest też otwarcie się na prawdę, że Dekalog jest zbiorem praw naturalnych, których zaistnienie w społecznościach ludzkich zawsze gwarantowało najwłaściwsze relacje, chroniło i zabezpieczało przed wielorakimi negatywnymi konsekwencjami. Jest to zbiór praw dla dobra człowieka, a nie dla jego zniewolenia czy ograniczenia prawa gwarantującego optymalny rozwój jednostki i wspólnoty.
W Kazaniu na górze Jezus nie znosi Dekalogu, ale dopowiada słowa mające na celu ułatwienie nam jego realizacji i dostrzeżenie motywacji. W odniesieniu do szóstego przykazania Jezus mówi: „Słyszeliście, że powiedziano: »Nie cudzołóż!« A Ja wam powiadam: »Każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już się w swoim sercu dopuścił z nią cudzołóstwa. Jeśli więc prawe twoje oko jest ci powodem do grzechu, wyłup je i odrzuć od siebie. Lepiej bowiem jest dla ciebie, gdy zginie jeden z twoich członków, niż żeby całe twoje ciało miało być wrzucone do piekła. I jeśli prawa twoja ręka jest ci powodem do grzechu, odetnij ją i odrzuć od siebie. Lepiej bowiem jest dla ciebie, gdy zginie jeden z twoich członków, niż żeby całe twoje ciało miało iść do piekła«” (Mt 5, 27-30).
Nie są to słowa mające na celu pognębienie nas, utrudnienie nam życia, ale wskazówki ułatwiające nam poruszanie się w zagmatwanej rzeczywistości. Po prostu unikanie wszystkiego, co potęguje pożądliwość, sztucznie pobudza zmysły, jest dla naszego dobra. Jakże aktualne są te słowa dzisiaj, kiedy źródeł pobudzania pożądliwości jest tak wiele! Nie ma lepszego znawcy ludzkiej natury od Chrystusa, dlatego nie dziwmy się, że są tu użyte tak drastyczne słowa. Chodzi bowiem o uchronienie nas przed strasznymi konsekwencjami.
Wszyscy katoliccy księża egzorcyści potwierdzają, że obecnie ogromna większość zniewoleń i opętań młodych ludzi przez szatana ma swoją przyczynę w stałych wykroczeniach przeciwko czystości – w postaci oglądania pornografii, samogwałtu oraz seksu przedmałżeńskiego. Jest to stałe trwanie w grzechu śmiertelnym, wielokrotnie z ukrywaniem takich zachowań w czasie spowiedzi.
I znowu popatrzmy, co na ten temat mówi katechizm: „Narzeczeni są powołani do życia w czystości przez zachowanie wstrzemięźliwości. Poddani w ten sposób próbie, odkryją wzajemny szacunek, będą uczyć się wierności i nadziei na otrzymanie siebie nawzajem od Boga. Przejawy czułości właściwe miłości małżeńskiej powinni zachować na czas małżeństwa. Powinni pomagać sobie wzajemnie we wzrastaniu w czystości” (2350).
Zachęcam także do przeczytania pozostałych punktów katechizmu dotyczących tej dziedziny – szczególnie od 2351 do 2359.
Pragnę bardzo mocno zachęcić do wytrwania w czystości wbrew lansowanym poglądom. Może warto właśnie tak podejść do tego zagadnienia: wytrwam w czystości, ponieważ do tego zachęca mnie Jezus, a wiem, że On pragnie mojego prawdziwego dobra. Ponieważ nie jest to łatwe, dlatego warto intensywnie wspierać się środkami nadprzyrodzonymi: regularną spowiedzią, modlitwą w intencji wytrwania, jak najczęstszym pełnym udziałem we Mszy św.
W tej części już wystarczy. Jeszcze raz zachęcam wszystkich do podjęcia konkretnego trudu, ażeby dobre przygotować się do małżeństwa, pamiętając, że to właśnie ono jest dla każdej i każdego z nas najlepszą formą przeżycia ziemskiej wędrówki. W części następnej przedstawię odpowiedź na pytanie drugie – ukażę złotą receptę na udane życie małżeńskie, którą koniecznie trzeba poznać, aby zagwarantować sobie sukces w tej najważniejszej dziedzinie życia. (cdn.)

 
   
Przycisk Facebook "Lubię to"  
 
 
Łącznie stronę odwiedziło już 29775 odwiedzający
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja