MIŁOŚĆ - MAŁŻEŃSTWO - RODZINA
 
  Strona Główna
  Przyjaźń
  Miłość
  Małżeństwo
  => Przygotowanie do małżeństwa
  => Małżeństwo sakramentem
  => Życie seksualne
  => Kilka pytań o małżeństwo
  => Co scala małżonków?
  Rodzina
  Poezja Serca
  Poezja religijna
  Galeria
  Księga gości
  Kontakt
  Licznik
Kilka pytań o małżeństwo


Z o. Józefem Augustynem SJ rozmawiają Anna Lasoń-Zygadlewicz i Anna Woźnicka.

– Czego brakuje w przygotowaniu młodych ludzi do małżeństwa, jeśli w momencie zawierania związku myślą sobie: „Jak się nie uda, to jeszcze jest rozwód”? 

 

 

Żyjemy w klimacie sprzyjającym rozwodom, w klimacie niewierności. Łatwo dzisiaj rzuca się słowa na wiatr. Dane słowo niewiele znaczy. Dotyczy to nie tylko małżonków, ale także księży i zakonników. Podobnie jest zresztą w życiu społecznym i politycznym. Politycy łatwo zmieniają swoje „uroczyste i definitywne” deklaracje. Współczesny relatywizm moralny wychowuje „ludzi bez twarzy”. Kierują się oni „moralnością sytuacyjną”, w której zasady zmieniają się w zależności od okoliczności zewnętrznych i potrzeb osobistych. Takie podejście do moralności wynika z braku zakorzenienia w wartościach religijnych i duchowych. Podstawowe zasady moralne obowiązują w każdej sytuacji w tym samym stopniu. Dla przykazań nie ma nigdy „ale”. 

Podstawą małżeństwa jest uroczyste słowo dane sobie nawzajem: słowo dozgonnej wierności, lojalności, uczciwości. Deklaracja: „nie opuszczę cię aż do śmierci”, przez wielu nie jest dzisiaj brana zbyt poważnie. Ukryte i nie do końca uświadomione założenie: „Jak się nie uda, to jeszcze jest rozwód” wynika z nastawienia na szukanie własnej korzyści. W przeszłości małżonkowie zostawali razem także wtedy, kiedy tworzyły się między nimi bardzo trudne układy. 

 

– Ale czy powinni żyć razem także wtedy, kiedy niszczą siebie wzajemnie? 

Wierność to oczywiście nie tylko wspólne zamieszkanie. Jest to przede wszystkim „wierność” w codziennym okazywaniu sobie szacunku, troski, wzajemnej pomocy, lojalności. W małżeństwie nie ma panów i służących, przełożonych i podwładnych, pracodawców i pracowników. Jeżeli mąż latami upokarza żonę, znęca się nad nią (lub odwrotnie), trzeba wystąpić o separację. Życie jest ważniejsze od małżeństwa. Nie można „poświęcić” swojego życia dla małżeństwa. Człowiek nie może podporządkować się drugiemu człowiekowi tak, jak podporządkowuje się Panu Bogu. Człowiek nie jest nigdy panem i właścicielem bliźniego. Pierwsze przykazanie nie brzmi: „Będziesz miłował swoją żonę, męża”, ale „Będziesz miłował Pana Boga swego...” Człowiek nie ma prawa niszczyć drugiego i dlatego w sytuacjach trudnych separacja jest dopuszczalna. 

 

– Czego powinien uczyć dobry kurs przedmałżeński?

Najpierw reflektować nad doświadczeniem wyniesionym z własnego domu rodzinnego. To jest przede wszystkim ten kapitał, który każda ze stron wnosi w powstający związek. Trzeba z jednej strony docenić, pielęgnować i rozwijać doświadczenie pozytywne wyniesione z własnego domu, z drugiej natomiast zmagać się i przekraczać doświadczenia negatywne. W najlepszych domach rodzinnych popełnia się błędy, a nawet w najgorszych można dostrzec coś pozytywnego. Młodzi ludzie przygotowujący się do zawarcia związku muszą też nauczyć się małżeńskiego dialogu. Tylko w klimacie partnerskiej, szczerej rozmowy można rozwiązywać problemy, które wynikają z różnic, ograniczeń, konfliktów. Przygotowanie do życia w rodzinie trzeba rozpoczynać wraz z dojrzewaniem psychoseksualnym. Gdy wyszła moja książka Ojcostwo, rozmawiałem z pewną matką. Ktoś zaproponował jej, by kupiła książkę synowi. Matka zdziwiona odpowiedziała: „Mojemu synowi? To jeszcze dziecko, ma tylko dziewiętnaście lat”. Otóż to! O małżeństwie, ojcostwie, macierzyństwie trzeba rozmawiać bardzo poważnie już z nastolatkami. Ojciec Karol Meissner zachęca, aby przypominać młodym o tym, do czego przygotowuje się ich organizm poprzez dojrzewanie: „Będziesz ojcem, będziesz matką”. W seksualność wpisane jest w sposób integralny macierzyństwo i ojcostwo. 

 

– Kto powinien prowadzić kursy przedmałżeńskie?

ImageZ pewnością nie księża przede wszystkim. Klerykalizacja wyraża się między innymi w tym, że księża robią wszystko, także wtedy, kiedy nie muszą tego robić. Przygotowanie do życia rodzinnego winni prowadzić przede wszystkim doświadczeni małżonkowie i rodzice. Księża pracujący z ludźmi posiadają, co prawda, nieraz dużą wiedzę o życiu małżeńskim, ale fakt, że sami żyją w celibacie sprawia, że ich refleksja może być odbierana z pewną nieufnością. Ponadto księża nie powinni zajmować się problemami związanymi z małżeńskim współżyciem, metodami regulacji poczęć, metodami antykoncepcji itp. Może to być przyjmowane niekiedy z niesmakiem. To nie jest ich rola. Tym mogą zająć się lekarze, seksuolodzy, pielęgniarki, terapeuci, małżonkowie. 

Księża natomiast winni służyć pomocą w rozeznaniu, czy, kiedy i z kim zawrzeć związek małżeński. Pośpiech w zawieraniu małżeństwa nierzadko mści się już po kilku tygodniach od ślubu. Oto sytuacja, która się dzisiaj tak często powtarza: dziewczyna - narzeczona w ciąży. Chłopak - narzeczony boi się konfliktu z własną rodziną i rodziną dziewczyny. I choć on czuje się trochę przymuszany, godzi się na przyspieszenie ślubu. Jest to załatwianie sprawy „na skróty”; nieprzyjemna sytuacja, uporajmy się z tym jak najszybciej. Dziesiątki, setki spraw małżeńskich czeka na rozpatrzenie w sądach kościelnych, czy aby zostały zawarte w sposób ważny. Kto jest za to odpowiedzialny? Przecież nie tylko ci, którzy zawierali związek – często bardzo młodzi i niedoświadczeni – ale także proboszczowie i księża, którzy prowadzili badania przedmałżeńskie i wydali zgodę na zawarcie związku. 

Rozmowy przedmałżeńskie bywają nieraz robione powierzchownie, w pośpiechu. Pary narzeczeńskie często nie chcą wchodzić w trudne problemy ich związku. Ich odpowiedzi są mało jasne, czasami też nie do końca szczere. Księża, choć to może i przeczuwają, zbyt łatwo godzą się z tym. W pewnych sytuacjach kapłan może powinien powiedzieć: „Na razie nie mogę wyrazić zgody na ślub. Zbyt wiele jest niejasności”. Jednym z ważnych warunków zawarcia małżeństwa jest odpowiedni stopień dojrzałości psychicznej i emocjonalnej. Niedojrzałość, która staje się powodem orzeczenia nieważności zawartego związku, winna być uchwycona w czasie badań przedmałżeńskich. Trzeba też młodym, przygotowującym się do małżeństwa, mówić jasno: małżeństwo wymaga codziennej pracy ich obojga nad związkiem. W okresie narzeczeńskim nie rozwiązuje się przecież wszystkim problemów. Narzeczeni raczej uczą się, jak je rozwiązywać w małżeństwie. 

 

– Co to znaczy, że małżonkowie muszą pracować nad swoją miłością małżeńską przez całe życie? Czym jest ta praca?

ImageKażde z małżonków musi żyć samodzielnie. Małżeństwo nie jest związkiem symbiotycznym. Jest to więź dwojga – w miarę wolnych i dojrzałych – ludzi. W wymaganiach nie trzeba przesadzać, stąd też mówimy: „w miarę wolnych”, „w miarę dojrzałych”. Dużo mówi się o jedności małżeńskiej, wzajemnej pomocy. I słusznie. Ale trzeba też często podkreślać potrzebę samodzielności życiowej każdego z małżonków. Samodzielność ta jest konieczna na co dzień. Mąż wyjeżdża na kilka dni, żona zostaje sama. Musi samodzielnie funkcjonować. Dopiero, gdy są ludźmi w miarę samodzielnymi, mogą sobie wzajemnie pomagać. Ten element wzajemnej pomocy trzeba dziś bardzo docenić. 

Każde z małżonków winno mądrze dbać o swoje własne życie. Nie można kochać męża – żony, jeżeli nie kocha się samego siebie najpierw. Zaniedbanie siebie, to zaniedbanie całej rodziny. Mądra troska o siebie, to jeden z istotnych elementów pielęgnowania wzajemnej miłości. W czasie spotkań i rozmów z kobietami wysłuchuję nieraz wielu pretensji i żalów, jakie mają wobec mężów. Czują się niedocenione przez nich, czasami upokarzane, wykorzystywane itp. Zachęcam je wówczas: „Nie bądź niewolnicą! Zajmij się trochę sobą. Zbuntuj się przeciwko niesprawiedliwości. Domagaj się dla siebie szacunku”. Kobieta, która zaniedba siebie, nie jest w stanie naprawdę kochać. Rozżalona, zaniedbana, nie zajmuje się tak naprawdę mężem, ale służąc mu, żebrze o jego uczucie. Nieraz odnosi się to także do mężczyzn. 

W małżeństwie konieczne jest biblijne partnerstwo. Weźmy jako przykład małżeństwo Abrahama i Sary. Było ono oparte na partnerstwie i to w czasach, gdy kobieta niewiele znaczyła w życiu społecznym i całkowicie podlegała mężczyźnie. Sara była wielką panią domu. Nie bała się swego męża. Kiedy niewolnica Hagar, urodziwszy Abrahamowi syna Izmaela, zaczęła podnosić głowę, Sara wyrzuciła ją z domu. Była to walka o męża. Abraham godzi się na to, choć jako głowa rodu nie był przecież pantoflarzem. Szanuje prawa Sary jako żony i pani domu, choć ta, będąc niepłodna, nie urodziła mu dziecka. 

Kolejnym ważnym elementem pracy nad miłością małżeńską jest troska o wzajemny szacunek. Nieraz mówię dziewczynom: „Jeśli twój chłopak nie uszanuje dzisiaj twojego sumienia, to jutro nie uszanuje twojego prania, gotowania, wychowania dzieci itp.”. Narzeczeni, małżonkowie winni domagać się szacunku dla siebie nawzajem. 

 

– A jak rozwijać swoje wzajemne uczucia miłości? 

Uczucia w związku narzeczeńskim i małżeńskim zmieniają się. Tutaj konieczna jest pewna spontaniczność. Uczuć pierwszego zakochania nie da się zatrzymać, zasuszyć, jak zasusza się kwiaty. Jeżeli narzeczeni – małżonkowie rzeczywiście troszczą się o siebie, pomagają sobie, szanują siebie, uczucia nie wygasają, ale jedynie przyjmują inną barwę. Bledną może silne emocje o charakterze erotycznym czy zmysłowym, ale rodzi się głębsze wzajemne przywiązanie, rodzaj pewnej przyjaźni, głęboka troska o siebie. Jeżeli małżonkowie prowadzą głębokie życie religijne i duchowe, ich związek może przybierać także charakter głębszej przyjaźni duchowej. 

 

– W jednej ze swoich wypowiedzi stwierdził Ojciec, że ważną pomocą dla małżeństw są nieraz przyjaźnie z innymi małżeństwami. 

Przyjaźnie rodzin, małżeństw chronią je nieraz przed patologią. Patologii tej bywa wiele w rodzinach: „ciche dni” trwające całe tygodnie, wieczne kłótnie, wzajemne upokarzanie się, tolerowanie przemocy psychicznej, bicie i upokarzanie dzieci. Wielkim błędem jest ukrywanie takich sytuacji, aby się nikt nie dowiedział. W rodzinach, które mają niekiedy najlepsze opinie, dzieją się czasami koszmarne rzeczy. Przyjaźnie małżeńskie mogłyby chronić rodziny przed podobnymi patologiami. Gdy np. ojciec krzyczy na dziecko, to jego przyjaciel może mu zwrócić uwagę. Dzieci nie wychowuje się krzykiem, nieustannym zawstydzaniem. Nam księżom, którzy nie mamy dzieci, łatwiej nieraz zauważyć nieludzkie traktowanie dzieci w pewnych rodzinach. Ale nie wychowa się dzieci także poprzez rozpieszczanie ich, schlebianie nieustannie ich dziecięcym kaprysom. Nadużycia wychowawcze mają miejsce wówczas, gdy rodziny zamykają się w sobie, skrzętnie ukrywając to, co dzieje się w ich domu. I tak w czterech ścianach domu rośnie patologia, a domownicy nawet nie zdają sobie z tego sprawy. Ileż kobiet toleruje mniejsze czy większe formy przemocy mężów wobec siebie czy też wobec dzieci? 

 

– Pokolenie dzisiejszych trzydziestolatków w większości było jeszcze „własnością” swoich rodziców. Teraz uczy się przyszłych małżonków, że dzieci należą do Pana Boga, a rodzicom są „wypożyczone” na wychowanie. Jak przepracować te modele wyniesione z domu? 

Powiedziałbym małżonkom tak: zostawcie swoje dzieci w spokoju, zajmijcie się sobą, one sobie przy was (koniecznie przy was) poradzą. Warunek – musicie być dobrymi małżonkami. Dobrzy małżonkowie są zawsze bardzo dobrymi rodzicami. Niedojrzali i nieodpowiedzialni małżonkowie są najczęściej nieodpowiedzialnymi rodzicami. Odpowiedzialność tak naprawdę bywa tylko jedna. Trzeba najpierw budować głęboki, autentyczny związek małżeński. To jest pierwszym zadaniem małżonków. Rodzice, szczególnie matki, często za dużo zajmują się dziećmi. Dlaczego? Bo wobec braku dobrego porozumienia z mężem, to jest łatwiejsze. Nadopiekuńczość wobec dzieci wynika zwykle ze słabej więzi małżeńskiej. Twórzcie dobrą parę małżeńską, a dzieci sobie przy was jakoś poradzą. Codzienny obrazek w parku: mama i tata idą razem, rozmawiają, a dziecko gdzieś tam się plącze u ich boku. Jeżeli jest kilkoro dzieci, one trochę ze sobą wojują, walczą, kłócą się. Jest to jednak zdrowy element życia. Tak dzieci uczą się żyć. Gdy dziecko widzi na ulicy rówieśnika, ogląda się za nim. Ono chce budować swoje więzi, swój świat i to od samego początku. 

Rodzice powinni raczej przyjmować pasywną postawę wobec dzieci, by dopuścić do głosu to, co one noszą „w środku”. Zauważmy, że wszystkie dzieci rozwijają się mniej więcej tak samo. Po roku zaczynają seplenić, gaworzyć, ale w piątym roku już formułują zdania, wyrażają się precyzyjnie. Często potrafią nawet czytać. Dlaczego? Bo wszystkie mają „w środku” ten sam „zegar”, który jest już nastawiony i czasem wystarczy im po prostu nie przeszkadzać. Ale żeby dziecko mogło się dobrze rozwijać, musi mieć „gniazdo”. Wzajemna miłość małżeńska, matki do ojca i odwrotnie, jest tym gniazdem, w którym rośnie dziecko. „Zegar” dziecka źle funkcjonuje, gdy brakuje gniazda. 

 

– Ale najlepsze gniazdo rodzinne nie ochroni dziecka przed negatywnym wpływem zewnętrznego świata…

ImageTo prawda. Dziecko, nastolatek, to istoty bardzo wrażliwe i dlatego bardzo łatwo je skrzywdzić. Jeden brutalny gest może spowodować traumę, która naznaczy całe życie. Matka i ojciec troszczą się o dziecko piętnaście, dwadzieścia lat, a człowiek nieuczciwy w jeden dzień, w jedną godzinę może je skrzywdzić na całe życie. To jest dramat, tragedia. 

Ale jak chronić dzieci? Trzeba je uczyć, żeby same się chroniły. Dzieci wychowywane w sposób nadopiekuńczy są wyjątkowo podatne na skrzywdzenie. Z dziećmi trzeba rozmawiać. Także o zagrożeniach, jakie mogą je spotkać. Nie wyolbrzymiając jednak stopnia zagrożenia. Dzieci można wychować dobrze tylko poprzez szczery dialog. Jeżeli spotyka je coś trudnego, winny mieć świadomość, że zawsze mogą przyjść, zwierzyć się i prosić o pomoc. 

 

– A jak nauczyć dzieci odmawiać nam, rodzicom, aby w przyszłości potrafiły odmówić ludziom, którzy mogliby zrobić im krzywdę?

Pytanie zawiera bardzo trafną obserwację. Dzieci zastraszone, które nigdy w niczym nie potrafią sprzeciwić się rodzicom, nie potrafią też spontanicznie zareagować na dwuznaczne propozycje przygodnie spotkanego człowieka. Onieśmielenie i strach bierze wówczas u dziecka górę. 

Dzieci nie trzeba jednak specjalnie uczyć odmawiać rodzicom, wychowawcom, duszpasterzom. One są często kapryśne, zmienne, nierzadko także i leniwe, stąd też odmawianie posłuszeństwa, to codzienny wychowawczy chleb. Rodzi się pytanie, jak wówczas reagować. Dialog podejmowany w klimacie zaufania i miłości, to praktycznie jedyny sposób wpływania na dziecko oraz czuwania nad nim. O dzieci trzeba się jednak nie tylko troszczyć, ale także i za nie się modlić. One do nas nie należą, nie są naszą własnością. My z pewnością nie jesteśmy w stanie dać im absolutnego poczucia bezpieczeństwa. Jeżeli Pan domu nie zbuduje, na próżno trudzą się ci, którzy go wznoszą. Jeżeli Pan miasta nie ustrzeże, strażnik czuwa daremnie (Ps 127,1).




Powołani, by kochać

 

Nie jesteśmy powołani do nawracania, ale do kochania. Nie poglądami czy mądrymi wypowiedziami przekonamy innych do Chrystusa, ale miłością – opowiada Jan Budziaszek w rozmowie z Joanną Sztaudynger.

  Jan Budziaszek - perkusista Skaldów, jazzman współpracujący z największymi gwiazdami estrady. Objechał cały świat, grając w popularnych klubach, ucząc się od najlepszych. Prowadził życie muzyka, jakie stereotypowo wyobraża sobie większość z nas – koncerty, imprezy, alkohol… Dużo wyjazdów, nieczęsty gość w domu. Jego żona jest konserwatorem sztuki, pracuje na ASP w Krakowie. Mieli układ – ponieważ on dużo podróżuje, to sam z dziećmi wyjeżdża na wakacje, żeby ona mogła odpocząć. Pewnego lata jednak trzeba było wyremontować dom. Zatem tym razem na wakacje pojechała żona. To, co się wówczas wydarzyło, wywróciło życie muzyka do góry nogami.

 Bardzo podoba mi się historia twojego nawrócenia – pewnego lata odpowiedziałeś na prośbę księdza, by przyjąć kilkanaście Niemek, które przyjechały do Krakowa, aby stąd wyruszyć na pielgrzymkę na Jasną Górę. Po kilku wspólnie spędzonych dniach postanowiłeś odprowadzić je na Wawel, żeby pomóc nieść ciężkie bagaże. Potem zdecydowałeś przejść z nimi pierwszy odcinek…

I tak bez szczoteczki do zębów, w klapkach doszedłem na Jasną Górę. Ale jeszcze wcześniej, zaraz po przyjściu do mojego domu, Niemki poprosiły, żebym je zaprowadził do św. Faustyny. Nie miałem pojęcia, gdzie to jest, ale udawałem, że wiem. Okazało się, że sanktuarium znajduje się kilka przystanków tramwajowych ode mnie. Te kobiety musiały przyjechać kilkaset kilometrów, żeby pokazać mi coś, co miałem pod nosem. To był czas jakby wyjęty z mojego życiorysu. Nie wiem, co się stało. Dopiero po latach zrozumiałem, że to Matka Boża przyprowadziła mnie do siebie, bo tak jej na mnie zależało. Wtedy tak naprawdę zaczęło się moje życie, choć nie mam wątpliwości, że nawracamy się każdego dnia. Ciągle musimy odchodzić od naszego ludzkiego myślenia i pytać Jezusa: „co Ty byś zrobił na moim miejscu?”. Warto również pamiętać, że tym, kto ma się najbardziej nawrócić, jestem ja. Nie mój brat, ale właśnie ja.

 Jaka była największa zmiana w twoim życiu po nawróceniu?

Niedługo po powrocie z Częstochowy modlono się nade mną. Wydawało mi się, że nic szczególnego się nie wydarzyło. Jednak następnego dnia okazało się, że nie mam absolutnie ochoty na papierosy, a przez 25 lat paliłem naprawdę dużo. Dodatkowo poczułem obrzydzenie do alkoholu. Na nowo również zrozumiałem sens przysięgi małżeńskiej – to ja ślubuję, że będę wierny i nie opuszczę mojej żony aż do śmierci. I nieważne, co ona zrobi, czy będzie mi wierna – ja będę na nią zawsze czekał, bo jej to przysięgałem. Przyznam, że nie podoba mi się tendencja do coraz większej łatwości w stwierdzaniu nieważności małżeństwa. To często pójście na łatwiznę, brak wytrwałości i wierności przysiędze. Są sprawy czarno-białe, trzeba być zimnym albo gorącym, bo diabeł bardzo lubi słowo „porozmawiajmy…”. Chce przez to rozmyć prawdę. A prawda jest taka, że jesteśmy ludźmi wolnymi, którzy świadomie się pobrali i coś sobie przyrzekli. I nic mnie z tej przysięgi zwolnić nie może. To nie jest przysięga tylko na te kilka lat życia na ziemi, ale na wieczność. Dlatego ja zawsze będę czekał na moją żonę z miską zupy na stole.

 Od ponad 50 lat występujesz na scenie jako muzyk. Czy równie dobrze się na niej odnajdujesz, mówiąc o Bogu?

Scena to mój żywioł. Od najmłodszych lat chętnie występowałem. Dzieci w przedszkolu, a później w szkole krępowały się, aby z czymś wystąpić na jakiejś uroczystości, a ja zawsze byłem chętny. Nie mam tremy, to jest łaska. Od wielu już jednak lat, przed każdym występem czy spotkaniem, tak się modlę: „Biada mi, jeśli ktoś po spotkaniu ze mną, zapamięta mnie , a nie Ciebie, Panie mój i Boże”.

 Ale na pewno ludzie chętniej przychodzą do kościoła, jeśli na plakatach widzą twoje nazwisko?

Przychodzą, bo pamiętają mnie z młodości. Są ciekawi, jak wyglądam po prawie 50 latach grania ze Skaldami. W Moskwie spotkałem mężczyznę, który przyjechał zobaczyć się ze mną. Opowiadał mi, że w latach ’70 wśród młodych melomanów Rosji liczyły się tylko trzy światowe zespoły : The Rolling Stones, The Deep Purple i Skaldowie. On w młodości zachwycił się naszym koncertem. Pierwszy raz w życiu z bliska mógł zobaczyć amerykańskie instrumenty, na których graliśmy. Byliśmy dla niego bohaterami. I teraz, po latach przyjechał na rekolekcje, aby mi to powiedzieć.

 Jaka ewangelizacja jest najskuteczniejsza?

Najprostsza – Maryja, gdy sama spodziewała się dziecka, pobiegła do ciotki Elki, żeby jej służyć – prać, sprzątać i gotować. A my często organizujemy wielkie wydarzenia, szukamy okazji do mówienia o Bogu gdzieś daleko, aby tylko nie zauważyć, że Pan Bóg postawił nas w konkretnym miejscu, i tu mamy zadanie do wypełnienia – musimy pokochać to, co najbliższe. Nie jesteśmy powołani do nawracania, ale do kochania. Nie poglądami czy mądrymi wypowiedziami przekonamy innych do Chrystusa, ale miłością. Ostatnio słuchałem bp. Dajczaka, który przypomniał, że jeśli nie będziemy chrześcijanami, którzy żyją zgodnie z tym, co głoszą, to będziemy siać tylko zgorszenie i ludzie się od nas odwrócą. Mamy przede wszystkim być przyzwoitymi ludźmi, z którymi przyjemnie jest usiąść przy stole, na których można polegać o każdej porze dnia i nocy. Pobożność bez miłości staje się zgorszeniem. Mam taką zasadę, że mówię o Bogu dopiero wtedy, gdy ktoś mnie zapyta. Pozwalam swojemu rozmówcy wygadać się do końca, staram się wtedy rozpoznać, czego mu brakuje, i dopiero wtedy odważam się mówić sam.

 Czy masz wrażenie, że z każdym człowiekiem można osiągnąć taki duchowy poziom rozmowy, że różne przekonania lub pragnienia, które nosimy w sercu, stają się uniwersalne? Okazuje się, że chcemy tego samego, to samo daje nam szczęście?

Tak, ale dzieje się to wtedy, gdy ktoś naprawdę chce słuchać i poznać moje zdanie na jakiś temat, gdy szczerze pyta o moje życie. Podam bardzo dobry przykład. Mam przyjaciela, który jest jednym z najlepszych gitarzystów na świecie. Razem zjeździliśmy cały świat, graliśmy z najlepszymi muzykami jazzowymi. Ale dopiero teraz, po kilkudziesięciu latach, gdy wykryto u niego raka mózgu, on chce ze mną rozmawiać, szuka kontaktu. Przede mną wyjazd do Moskwy, potem będę trzy dni w Polsce, i zaraz wyjeżdżam do Izraela. Ale spotkam się z nim, pojadę na drugi koniec kraju, bo on mnie teraz potrzebuje, nadszedł czas na rozmowę o rzeczach najważniejszych. Każdy ma swój czas spotkania z Bogiem – jeden w kołysce, a drugi na łożu śmierci.

 Wiara jest zatem nieprzewidywalną łaską

Oczywiście. Nic w relacji z Bogiem nie jest naszą zasługą. To, co przydarzyło mi się w życiu, przekroczyło wszelkie moje wyobrażenia. Nie studiowałem teologii, filozofii ani polonistyki, a dziś wydawane są moje książki, prosi się mnie o komentowanie bieżących wydarzeń, a ja czuję się stworkiem „ale dlaczego ja, Panie?”. Gdy głoszę rekolekcje w seminariach duchownym, gdy słuchają mnie profesorowie, to śmieję się, że prostego bębniarza proszą o świadectwo. Kto pierwszy dowiedział się o narodzinach Jezusa? Pastuszkowie. Kto był świadkiem objawień Maryjnych? Juan Diego – prosty Indianin z dzisiejszego Meksyku, czternastoletnia Bernadeta w Lourdes, w Fatimie z Matką Bożą rozmawiało troje dzieci… Siostra Faustyna Kowalska, uboga, słabowita młoda kobieta, stała się orędowniczką Bożego Miłosierdzia na cały świat. Niesamowity jest plan Boży. Pan Jezus miał do wyboru uczonych w Piśmie i faryzeuszów, a apostołami zostali prości rybacy.

 Ubodzy i prości są uprzywilejowani?

Tak. Pan Jezus mówi, że nie zobaczymy Królestwa Niebieskiego, jeśli nie staniemy się jak dzieci. Bp Józef Zawitkowski, który dla mnie jest ogromnym autorytetem, wspominał, że gdy już był biskupem, jego tata często go pytał : „Józek, a czy ty masz taką wiarę, jak wtedy gdy szedłeś do Pierwszej Komunii Świętej ?”.

 A co ma zrobić człowiek wykształcony, po kilku fakultetach, teoretycznie przygotowany do relacji z Bogiem? On też mówi „Chcę wierzyć, chce mieć wiarę prostą”. Jak jemu pomóc stać się jak dziecko?


Nie chodzi tylko o wykształcenie, ale postawę serca. Nie da się wiary nauczyć z książek, ale można być inteligentem z sercem dziecka. W Dzienniku perkusisty, który piszę codziennie, prawie na każdej stronie pojawia się zdanie: „Panie, przymnóż mi wiary”. Za darmo dostajemy łaskę wiary. Zresztą wszystko jest łaską. Moje życie jest na to doskonałym przykładem – nawet 5 minut nie spędziłem w szkole muzycznej, a grałem z najwybitniejszymi muzykami świata.

 To jest talent

Ale on pochodzi od Boga, jest więc łaską. Mam dwóch kolegów muzyków, którzy są braćmi. Jeden z nich jest geniuszem, słyszy to, czego większość ludzi nie słyszy. Nawet cierpi, bo nie rozumie, jak można nie słyszeć tego, co on. Drugi brat nie ma już takich zdolności. Pochodzą od tych samych rodziców, skończyli te same uczelnie muzyczne, a jednak ich możliwości są zupełnie inne. Pewnych rzeczy nie da się nauczyć, po prostu się je ma lub nie. Za to drugi brat ma coś, czego nie ma ten geniusz. Każdy z nas jest niepowtarzalny, w czymś najbardziej wyjątkowy. Mam świadomość, że każdy człowiek, z którym rozmawiam, jest w czymś lepszy ode mnie. Ty masz coś, czego ja nie mam. I tym czymś masz dzielić się z innymi.

 



 
   
Przycisk Facebook "Lubię to"  
 
 
Łącznie stronę odwiedziło już 29803 odwiedzający
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja